Członkowie organizacji terrorystycznej Nationalsozialistischer Untergrund: Beate Zschäpe, Uwe Böhnhardt i Uwe Mundlos.

Neonaziści – historia najnowsza Niemiec Wschodnich?

Jak to się stało, że troje neonazistów zeszło na drogę terroryzmu, o tej historia się nie mówi. Ponieważ dotyka pewnego niemieckiego tabu – rzeczywistych relacji między Wschodem a Zachodem.

Opublikowano w dniu 18 listopada 2011 o 17:18
Członkowie organizacji terrorystycznej Nationalsozialistischer Untergrund: Beate Zschäpe, Uwe Böhnhardt i Uwe Mundlos.

Jak dotąd nie wiemy zbyt wiele na temat Beate Z., Uwe M i Uwe B, trojga prawicowych ekstremistów z Turyngii. Nietrudno jednak wyobrazić sobie, jak wyglądały ich życiorysy. Gdybym wychowała się na wsi, a nie w mieście, gdyby po zjednoczeniu Niemiec w gruzach legło życie nie tylko mojego ojca, ale i matki, gdyby barczyści chłopacy w szkole nosili martensy z białymi, a nie z czerwonymi sznurówkami, gdyby moje starsze rodzeństwo zamiast zajmować pustostany i otwierać galerie sztuki w Connewitz, dzielnicy w południowej części Lipska, atakowało cudzoziemców na przystankach autobusowych – być może i ja zeszłabym na złą drogę, która zazwyczaj zaczyna się całkiem niewinnie, a zakończyć się może katastrofą. Tak jak w przypadku tych trojga terrorystów, z rąk których zginęło dziesięć osób.

Wciąż jeszcze nie mogę się wyzbyć przeświadczenia, że w gruncie rzeczy od agresywnych neonazistów dzieli mnie bardzo cienka linia. Wszyscy jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku. A dorastanie w połowie lat 90. we wschodnich Niemczech nie należało do najprzyjemniejszych. Życie było dzikie, surowe, pełne cynizmu i nieprzewidywalne. Tak jakby letarg, bezsensowność i obłuda lat 80. w NRD wymieszały się z rozczarowaniem pierwszymi latami po zjednoczeniu i wspólnie znalazły ujście w nas – nastolatkach.

Po upadku muru już w szkole trzeba było się określić, czy jest się za lewicą, czy za prawicą. Na tym kończył się wybór, który decydował o wszystkim – jak się ubierać, w których knajpach i klubach spędzać czas, w jakich demonstracjach brać udział. Wówczas znało się wiele osób, które ukradły samochód, podłożyły ogień w opuszczonym budynku, handlowały narkotykami lub trzymały broń pod łóżkiem.

Historia staczania się na margines

Clemens Meyer, pisarz z Lipska, precyzyjnie opisał te czasy w powieści „Als wir träumten” (Gdy mieliśmy marzenia), która została bardzo pozytywnie przyjęta przez krytyków. Rozpływali się oni z podziwu nad pogłębionym portretem tzw. nizin społecznych – tyle że w rzeczywistości te doświadczenia były udziałem wielu z nas. Obraz naszkicowany przez Meyera czerpie swą siłę nie ze społecznych nizin, lecz z poczucia zagubienia, które miało charakter powszechny.

Newsletter w języku polskim

Ci spokojniejsi spośród nas jeździli do centrum miasta, by kraść ubrania i rowery. Takie wybryki można oczywiście złożyć na karb okresu dojrzewania, ale gdy się nasilają, w pewnym momencie mogą wymknąć się spod kontroli. We wrześniu 1997 r. wspomniana wyżej trójka neonazistów podłożyła swą pierwszą bombę. Miało to miejsce w Jenie, gdzie wówczas mieszkali. Przed tamtejszym teatrem policja znalazła ładunek wybuchowy, rurę zawierającą 10 g trotylu.

To zastanawiające, że w obecnej sytuacji nikt nie zajął się tą, niezbyt skomplikowaną przecież, historią staczania się na margines. I że nikt nie zastanawia się, w jakim środowisku żyli ci młodzi ludzie, którzy tak bardzo się zradykalizowali, że uznali, iż miano „podziemie” będzie dla nich najwłaściwsze. Tego typu pytań się nie stawia, gdyż trafiałyby one w samo sedno debaty na temat Niemiec Wschodnich, która na przestrzeni ostatnich lat wszystkim nam już się sprzykrzyła.

I rzeczywiście, często obierała ona niewłaściwy kierunek – zamiast rzeczowej, otwartej i samokrytycznej dyskusji w obydwu częściach kraju, mieliśmy do czynienia z wzajemnymi oskarżeniami, obarczaniem się winą i walką Wschodu z Zachodem, w której na pierwsze miejsce wysuwała się ideologia, a nie poszczególne biografie. A wszystko to podszyte specyficznym, wewnątrzniemieckim rasizmem.

I choć w przypadku komórki terrorystycznej z Zwickau wszystko wydaje się oczywiste, tę sprawę otacza pewne tabu. Nikt nie pyta głośno, dlaczego dziewięć z dziesięciu ofiar zamachów zostało zamordowanych na terenie zachodnich Niemiec. I czy należy to uznać za przypadek.

NRD miała swoją własną historię

W zamian za to jesteśmy świadkami debaty na temat nieskuteczności organów bezpieczeństwa. Owszem, tę kwestię należy wyjaśnić. Czyż jednak nie zawiedli tu również nauczyciele, rodzice, przyjaciele, politycy i instytucje publiczne? Czy nie należałoby równie dobrze zapytać, kiedy te dzieci zgubiły drogę i zeszły na manowce? Dzieci, co do których często się przyjmuje, że należą do pokolenia, które skorzystało na zjednoczeniu Niemiec?

Tymczasem znaleziono już chwytliwą nazwę, która położyła kres dyskusji, nim ta w ogóle miała szansę się rozpocząć. Neonazistom ze wschodnich Niemiec przypięto łatkę „Frakcja Brunatnej Armii”, stawiając ich w jednym szeregu z terrorystami RAF pochodzącymi z RFN, choć jedno z drugim nie ma absolutnie nic wspólnego. Określenia „Frakcja Brunatnej Armii” nie wybrano przypadkowo – świadczy ono, że w życiu publicznym wciąż dominuje jeden określony punkt widzenia.

Po raz kolejny w centrum uwagi znajduje się historia Niemiec Zachodnich, zaś seria zamachów w wykonaniu neonazistów z Zwickau to jedynie wschodnioniemiecka, ultraprawicowa powtórka z dokonań RAF. Pytanie tylko, czy u podłoża brutalnych morderstw faktycznie znajduje się konflikt pokoleń? A może należałoby wreszcie przyznać, że między powojennym pokoleniem rodziców w RFN i pozjednoczeniowym pokoleniem rodziców w Niemczech Wschodnich jest o wiele więcej różnic niż podobieństw?

Wszystkie te pytania pozostaną bez odpowiedzi, jeśli nie zaczniemy powoli dostrzegać, że NRD miała swoją własną historię, która rozpoczęła się na długo przed rokiem 1989 i obejmowała o wiele więcej niż tylko zjednoczenie. Gdy wreszcie podejmiemy się jej opowiedzenia, stworzymy nową rzeczywistość społeczną i polityczną będącą – miejmy nadzieję – przeciwieństwem podziemia.

Rewelacje

Niemcy w obliczu afery państwowej?

Rewelacje wokół serii morderstw imigrantów przez skrajnie prawicowe ugrupowanie nie przestają budzić poruszenia w Niemczech. Tytuły gazet donoszą o śledztwie w sprawie ewentualnej nieudolności niemieckich służb bezpieczeństwa w ostatnich piętnastu latach. A to jest źródłem teorii spiskowych. Czyżby w Niemczech istniała „brunatna sieć”? Czy policja i służby specjalne pomagały winnym? Czy kraj znalazł się w obliczu afery państwowej?

„W tydzień po rozpoczęciu śledztwa przez sąd federalny w sprawie grupy terrorystycznej Nationalsozialistischer Untergrund, pojawia się więcej pytań niż gotowych odpowiedzi”, dostrzega Suddeutsche Zeitung. Dziennik próbuje naświetlić sprawę, wskazuje między innymi, że nie ma dowodów na to, by agent wywiadu wewnętrznego (o pseudonimie Kleiner Adolf) był obecny podczas wykonywania mordów, ani na to, by państwo udzielało jakiejkolwiek pomocy tej organizacji w ukrywaniu się.

Rząd zamierza połączyć 16 komórek służb specjalnych w trzy albo cztery, aby uniknąć nakładania się na siebie obowiązków, co częściowo stało się źródłem trudności w prowadzeniu śledztwa. Ma również w planach utworzenie kartoteki neonazistów uznanych za niebezpiecznych.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat