Ów wybitny znawca węgierskiej kultury rozpoczyna swoją opowieść od XVI w., kiedy to zacne wino, produkowane na Pogórzu Tokajskim, polscy kupcy wozili na „wymoszczonych sianem furach dukielskim traktem, a potem spławiali Wisłą do Gdańska”. Zalety dobrego węgrzyna szybko docenili też Rosjanie. Jego miłośnikiem był Stalin, a Nikita Chruszczow kazał nawet rosyjskim enologom stworzyć rodzimą wersję tokaju na Krymie. Nic z tego jednak nie wyszło. Więcej szczęścia mieli Francuzi i Włosi, którym udało się wprowadzić na rynek własne odmiany szlachetnego trunku, jednak po interwencjach węgierskiego rządu, musieli zaprzestać używania nazwy „tokaj”. Co innego Słowacy, którym po I wojnie i rozpadzie Austro-Węgier przypadła w udziale niewielka część Pogórza Tokajskiego, na której zaczęto produkować tokaj równie dobry jak węgierski. Doprowadziło to do wieloletnich sporów między Słowacją a Węgrami. Ostatnią jego odsłoną było zerwanie przez słowacki rząd zawartej pod auspicjami UE umowy z władzami w Budapeszcie. Wszystko wskazuje na to, że wojna o węgrzyna prędko się nie skończy.
Cały artykuł można będzie wkrótce przeczytać na stronie internetowejPolityki.