Pęknięcia w strefie euro. Rys. : Getty

Euro kontra fundusze spekulacyjne

Wspólna europejska waluta, atakowana w kilku ośrodkach finansowych, jest poddana bezprecedensowej próbie. Prasa na kontynencie krytykuje ukartowane wrogie działania i dopomina się o reakcję ze strony wszystkich państw członkowskich.

Opublikowano w dniu 8 lutego 2010 o 15:52
Pęknięcia w strefie euro. Rys. : Getty

„Czy wielka finansjera dybie na państwa strefy euro?”. To pytanie zadane przez Libération rozbrzmiewa od piątku w krajowych kancelariach dyplomatycznych i na korytarzach europejskich instytucji. Właśnie wtedy, po trudnym dniu na giełdach w Madrycie i Lizbonie, „paryska giełda straciła 3,40 proc. A rynek w Atenach nawet 3,73 proc.”, jak przypomina francuski dziennik. „Natomiast kurs euro po raz pierwszy od ośmiu miesięcy spadł do poziomu poniżej 1,36 dolara. Na celowniku: 30 bilionów długu publicznego skumulowanego w krajach G7 oraz sytuacja Grecji, Hiszpanii i Portugalii”.

„W miarę, jak narasta zaniepokojenie ogólną sytuacją finansów publicznych, spekulanci testują wytrzymałość strefy euro, atakując jej słabe ogniwa”, objaśnia La Tribune. „Czyż jeden z idoli rynków, amerykański ekonomista Nouriel Roubini, nie napomknął przed kilkoma dniami o ‘możliwym rozpadzie unii walutowej’?”. Dziennik ekonomiczny dodaje, że „poprzez presję wywieraną na euro i premię, jakiej żądają dla siebie w zamian za finansowe wsparcie państw, które bardzo tego potrzebują” spekulanci „obnażają słabości drugiej potęgi gospodarczej świata pod względem wielkości PKB: to jest brak europejskiego rządu i surowy rygor traktatu z Maastricht wykluczający międzypaństwową solidarność”.

Jeden bank i dwa fundusze hedgingowe

Tak więc destabilizacja wspólnej waluty ma być dokonywana rozmyślnie, a Libération wskazuje nawet trzech winowajców. „Według naszych informacji, pochodzących zarazem od władz giełdowych oraz instytucji finansowych, za atakami na Grecję, Portugalię i Hiszpanię stoi przede wszystkim duży amerykański bank inwestycyjny i dwa bardzo duże fundusze hedgingowe. Jaki cel im przyświeca? Zarobić jak najwięcej pieniędzy poprzez wywołanie paniki, która pozwoli im domagać się od Grecji coraz wyższego oprocentowania, oraz poprzez prowadzoną przy okazji działalność spekulacyjną. Dlaczego nie wymieniamy ich nazw? Gdyż chodzi tu jedynie o splot poszlak, które sąd, gdyby doszło do procesu, mógłby uznać za niewystarczające”. A jak mówi pewien operator rynkowy: „Z tymi ludźmi nie ma żartów”.

Newsletter w języku polskim

Libé wyjaśnia ‒ „oba fundusze hedgingowe, które kontrolują grecki rynek, były wściekłe, że otrzymały jedynie 2 proc. na ostatniej greckiej pożyczce i są zdecydowane siać panikę na rynkach CDS, czyli słynnych credit default swap. Co kryje się pod tą nazwą? Instrument pochodny, który kontraktuje się, aby zabezpieczyć się przed ewentualną niewypłacalnością państwa, któremu pożyczono pieniądze. CDS ma swoją cenę i podlega wymianie na nieobjętym regulacją i zupełnie nieprzejrzystym rynku.

Teza o anglosaskim spisku

Madrycki dziennik El País uznaje, że „nic z tego, co się właśnie dokonuje na naszych oczach, włącznie z komentarzami redakcyjnymi o apokaliptycznej treści zamieszczonymi w paru zagranicznych gazetach, nie jest jedynie przypadkowym zbiegiem okoliczności i służy raczej prywatnym interesom”. A to, że hiszpańska minister gospodarki Elena Salgado udaje się 8 lutego do Londynu, by choć starać się „przekonać” inwestorów z City oraz media o wypłacalności swego kraju, zdaje się jasno pokazywać, gdzie sytuują się owe „prywatne interesy”.

Jednak The Economist na swoim europejskim blogu Charlemagne zaprzecza tezie o rzekomym „anglosaskim spisku albo czymś w tym stylu”. Brytyjczycy, „którzy zawsze nienawidzili euro, oraz Amerykanie czują się przez nie zagrożeni” i właśnie dlatego mieliby jakoby dążyć do „oczernienia euro i odwrócenia uwagi od trudności dolara i funta”. Tyle że, jak zauważa czasopismo, „nawet najbardziej konserwatywne i eurosceptyczne gazety, takie jak Daily Mail, wcale się aż tak bardzo nie cieszą z problemów eurolandu, gdyż obawiają się, że zaraza rozszerzy się na gospodarkę brytyjską i amerykańską”.

Metoda Isărescu

Według Libération europejskie rządy i Europejski Bank Centralny powinny niezwłocznie spróbować „uspokoić rynki, dając im do zrozumienia, że są ofiarami spekulantów i że mogą wiele stracić, idąc w ich ślady (…) Nie jest to odpowiedni moment, aby powoływać się na traktat z Maastricht, który nie pozwala przyjść z pomocą państwu członkowskiemu strefy euro. Jeśli inwestorzy uzyskają gwarancję, że Grecja nie pójdzie na dno, to powróci spokój”.

Rumuńska strona informacyjna Hotnews.ro określa to jako „metodę Isărescu”, od nazwiska prezesa Narodowego Banku Rumunii Mugura Isărescu. Jak opisuje Hotnews, jesienią „pewien rumuński bank obiecał swoim klientom, że lej będzie podlegał deprecjacji. Minęły tygodnie i oczekiwania graczy co do kursu krajowej waluty się nie spełniły. Klienci banku wydali w końcu polecenie sprzedaży, przynosząc potężną stratę rzeczonemu bankowi”. Narodowy Bank Rumunii, który nigdy nie potwierdził tych obaw, nawet na tym „trochę zarobił”. „EBC powinien uczynić to samo”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat