Aktualności Kryzys w strefie euro
Niemcy nie zawsze wygrywają. David Cameron, Barack Obama, Angela Merkel, José Manuel Barroso i François Hollande oglądają mecz Chelsea - Bayern Monachium w finale Ligi Mistrzów 19 maja.

Nie obwiniajcie Niemców

Angela Merkel poświęciła się pomaganiu zmagającej się z kryzysem strefie euro, by ta wygrzebała się z kłopotów, czym znacznie przekroczyła granicę, którą wyznaczył jej elektorat. Ale wprowadzenie euroobligacji, na co nalega nowy prezydent Francji François Hollande, może stać się tym jednym krokiem za daleko.

Opublikowano w dniu 22 maja 2012 o 16:16
Niemcy nie zawsze wygrywają. David Cameron, Barack Obama, Angela Merkel, José Manuel Barroso i François Hollande oglądają mecz Chelsea - Bayern Monachium w finale Ligi Mistrzów 19 maja.

Rosnącej liczbie osób, które oskarżają Niemcy o samozadowolenie i dobre samopoczucie mimo kryzysu w eurolandzie, ostateczna klęska drużyny Bayern Monachium w Lidze Mistrzów, po przegranej z pozostającym pod rosyjskim protektoratem zespołem znanym jako Chelsea FC, dostarczyła pewnego rodzaju, jak by to powiedzieć… a więc, jedynym słowem – Schadenfreunde (radości z niepowodzenia).

Na samym początku meczu, na monachijskim stadionie Allianz Arena, rozciągnięto potężnych rozmiarów transparent, na którym można było przeczytać „nasze miasto, nasz stadion, nasz puchar”. Trybuna Bawarczyków, Süddeutsche Zeitung, tuż przed meczem opublikowała przewidywania nie mniej niż 56 „ekspertów” i ku jej wielkiej satysfakcji, wszyscy, w liczbie 56 zadeklarowali, że zwycięstwo Bayernu jest prawie pewne.

Muszę wyznać, że, już znając wyniki meczu, nie mogłem się powstrzymać przed zalogowaniem na stronie Süddeutsche, aby przeczytać sprawozdanie reportera tej gazety z balu w monachijskim Postpalast Hotelu, na którym 800 zaproszonych gości miało fetować pewną wygraną Bayernu. „W odświętnie udekorowanej sali panuje paskudna atmosfera… wszyscy w szoku”. Czyżby? A przecież to tylko gra. Tu nie chodzi o pojedynek o uratowanie euro, w którym Niemców oskarża się o grę przeciwko innym posiadaczom wspólnej waluty, podczas gdy kraj ten powinien już dawno sobie uświadomić, że wszyscy znajdujemy się w tej samej drużynie.

Niesforne dziecko

Na spotkaniu szefów rządów w Waszyngtonie niemiecka kanclerz Angela Merkel została potraktowana jak niesforne dziecko; po kolei wszyscy liderzy, łącznie z Obamą, musieli ją przekonywać, aby zgodziła się na wprowadzenie tak zwanych euroobligacji, co w rzeczywistości oznacza wykorzystanie niemieckich podatników do zagwarantowania ogromnych długów strefy euro.

Newsletter w języku polskim

Już mniejsza o to, że niemiecki rząd otrzymał od Trybunału Konstytucyjnego przykazanie, że nie wolno mu nigdy się na to zgodzić, to przystanie na takie rozwiązanie byłoby absolutnie nie do przyjęcia w oczach własnego społeczeństwa, zresztą każdego innego suwerennego narodu znajdującego się w podobnej sytuacji. Można odnieść wrażenie, że Merkel, w dawaniu gwarancji, już dawno wykroczyła daleko poza limit, do którego upoważnił ją elektorat.

Pomysły, że lepiej wystawiać fundusze emerytalne Niemców na ryzyko, niż wywierać nacisk na bardziej lekkomyślnych sąsiadów, aby „zachowywali się w sposób odpowiedzialny”, budzą coraz większą złość wśród tamtejszego społeczeństwa. W rzeczy samej, nie byłoby też niespodzianką, gdyby dalej narastały wewnętrzne naciski do opuszczenia strefy euro i powrotu do narodowej waluty.

Gorzka prawda

Polityczna „wierchuszka” w Berlinie nigdy by nie poparła takiej zmiany frontu, mimo że prawdopodobnie byłoby to najzdrowsze rozwiązanie zarówno dla Republiki Federalnej, jak i dla reszty Europy. Zadłużenie denominowane w euro krajów takich jak Hiszpania, Portugalia i Włochy mogłoby zostać zdewaluowane, czyniąc mniej prawdopodobnym ich bankructwo. Tymczasem Niemcy, pozostałyby nadal mocnym, odnoszącym sukcesy eksporterem, nawet mimo silniejszej waluty, tak jak to miało miejsce, zanim zostało narzucone euro, choć Bundesbank zdecydowanie ostrzegał, a jego ekonomiści dawali do zrozumienia, że unia walutowa bez wspólnego federalnego europejskiego rządu jest skazana na rozpad.

Jak na ironię słyszy się dzisiaj, że jedynym rozwiązaniem dla Niemiec, poza rozstaniem się z euro, byłoby przejęcie przywódczej roli w Europie, tyle że to mogłoby wywołać jeszcze silniejsze uczucia antyniemieckie wśród ich południowych sąsiadów. Być może byłyby one o tyle uzasadnione, że ta bardzo bolesna dla Niemców historyczna reputacja – tych, którzy chcą dominować w Europie – skłoniła ich do zrezygnowania z potężnej niemieckiej marki.

Oczywiście, jest też prawdą, że niemieccy eksporterzy sporo zyskali, handlując we wspólnej walucie w całej Europie z mniej rozwiniętymi gospodarczo sąsiadami. Argument używany przez ekonomistów jest taki, że duże nadwyżki, które w ten sposób powstały, musiały zostać ulokowane, a miejsce dla nich znalazło się w równie potężnych pożyczkach udzielanych państwowym i prywatnym pożyczkobiorcom w reszcie eurolandu. I tym samym, idąc w ślad za takim myśleniem, w interesie Niemiec leży zrobienie wszystkiego, co jest w ich mocy, aby te gospodarki uratować, inaczej stracą miliardy, nie odzyskując zainwestowanych funduszy.

Kto trzyma kasę, gra pierwsze skrzypce?

Takie myślenie ma sens tylko wówczas, gdy przemawiają jedynie cyfry. Ale o ile śmiesznym byłoby oskarżanie Pekinu o sposób, w jaki banki amerykańskie wrzuciły ponownie do obiegu potężne nadwyżki dolarów w szalony, spekulacyjny rynek handlu nieruchomościami na Florydzie i w Kalifornii, o tyle byłoby dziwne dawać wiarę temu, że Berlin jest w jakikolwiek sposób odpowiedzialny za to całe hiszpańskie rozpasanie inwestycyjne, a równie trudno sobie wyobrazić, że zadaniem Niemców miałoby być „uspołecznianie” ogromu strat za pomocą pieniędzy pobranych od własnych podatników, gdyż byłoby to zachęcanie banków do najgorszych praktyk. A nawiasem – dopiero teraz banki hiszpańskie uznały, że ich kredyty źle pachną, długo po tym, jak Amerykanie doszli do tego samego wniosku.

Jeden z naszych własnych polityków, który uważał, że dla tego kraju jest szaleństwem nie wejść do strefy euro, Nick Clegg, ostrzegał wczoraj Niemców przed zaaprobowaniem euroobligacji, a tym samym poręczeniem za długi kontynentu, skorumpowanej Grecji i innych. Dziennikarzowi, który przeprowadzał z nim wywiad powiedział, że taki bieg wydarzeń był „nieunikniony”, niemniej jednak niemieccy podatnicy są być może „niechętni, do podtrzymywania takich pomysłów i bycia… skarbnikami Unii Europejskiej”. Na co dziennikarz robiący wywiad z brytyjskim wicepremierem odpowiedział „Życzę panu powodzenia w wyjaśnieniu tego niemieckiemu społeczeństwu”.

W rzeczy samej. Ale czy to nie ten, kto trzyma kasę, gra pierwsze skrzypce? I czy tego naprawdę chce Europa? Niemcy z pewnością nie, i mają właściwie rację.

Widziane z Niemiec

Angela Merkel coraz bardziej osamotniona

Na nieformalnym szczycie szefów państw i rządów strefy euro, który odbędzie się 23 maja, Angela Merkel będzie bardziej niż kiedykolwiek osamotniona, uważa Süddeutsche Zeitung:

Swoją polityką oszczędności i receptami na konsolidację zraża do siebie coraz więcej krajów członkowskich. Nie ulega wątpliwości, że przed brukselskim szczytem wszyscy oczekują od Niemiec większej inicjatywy. […] Nowy francuski prezydent François Hollande ma podobno wskazać drogę inną niż tylko oszczędzanie. W przededniu nadzwyczajnego szczytu w Brukseli Merkel wydaje się osamotniona, mając przeciw sobie resztę świata. Z jednej strony uparta ciułaczka, z drugiej inicjatorzy wzrostu. Pozory jednak mylą. Mimo błyskotliwych recept długi rządu się kumulują. Niemcy są najbardziej zadłużonym krajem w klubie euro.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat