Aktualności Z powrotem do Hiszpanii (2/3)
Posiadacze kredytów hipotecznych, zmagający się ze spłatą rat po pęknięciu bańki na rynku nieruchomości, protestują przed bankiem w Barcelonie, 6 lipca.

Szturm na banki w Barcelonie

Co się dzieje w Hiszpanii? W drugiej części reportażu z ojczyzny swoich rodziców Juan Moreno, dziennikarz tygodnika Der Spiegel, opisuje, jak zrujnowani klienci odpłacają się swoim bankom.

Opublikowano w dniu 9 sierpnia 2012 o 11:07
Posiadacze kredytów hipotecznych, zmagający się ze spłatą rat po pęknięciu bańki na rynku nieruchomości, protestują przed bankiem w Barcelonie, 6 lipca.

W Barcelonie pełno jest turystów. W ubiegłym roku liczba noclegów w obiektach hotelarskich wzrosła, w kawiarniach przy Plaça de Catalunya wciąż podaje się nieprzyzwoicie drogą kawę, a policjanci przeganiają żebraków. Aby dostrzec oznaki kryzysu, trzeba udać się kilka przecznic dalej.

Na skrzyżowaniu przy słynnej alei Avinguda Diagonal przecinającej centrum miasta spotykam Pedro Panladora, drobnego mężczyznę, który stoi przed wejściem do filii banku Bankia. Umówił się on tam z kilkoma osobami znajdującymi się w podobnej sytuacji – wspólnie zamierzają przypuścić atak na placówkę. O swej akcji poinformowali redakcje lokalnych gazet, ale te machnęły tylko ręką. W całym kraju co chwila ktoś gdzieś szturmuje jakiś bank.

Bankia to instytucja finansowa z Madrytu, która powstała w 2010 r. w wyniku fuzji 7 regionalnych kas oszczędnościowych. Pedro Panlador zaciągnął w niej kredyt mieszkaniowy, ale ponieważ nie był w stanie spłacać kolejnych rat, wylądował na bruku. Przez trzy pierwsze miesiące tego roku w Hiszpanii dokonywano 200 eksmisji dziennie.

Panlador urodził się w Kolumbii, lecz od 12 lat mieszka w Barcelonie. Na dzień dzisiejszy jest zadłużony na sumę 242 tysiące euro. Przed kryzysem pracował jako szofer, od ponad dwóch lat jest bezrobotny.

Newsletter w języku polskim

Niektórzy przechodnie mijają go obojętnie, inni dodają mu odwagi lub biją brawo. Nikogo nie dziwi, że Panlador stoi przed bankiem i wymyśla jego pracownikom od „przestępców”. On sam twierdzi, że zachowa się „pokojowo” i chce „tylko porozmawiać z dyrektorem”.

Potrzeba cienia nadziei

W 2011 r. straty Bankii sięgały 3 miliardów euro. Obecnie potrzebuje ona wsparcia w wysokości ponad 20 miliardów – w przeciwnym razie może zbankrutować i pociągnąć za sobą w przepaść cały sektor finansowy w Hiszpanii. Do maja tego roku na czele banku stał Rodrigo Rato, były minister finansów za rządów premiera José Maríi Aznara. Co ciekawe, do 2007 r. pełnił on funkcję dyrektora zarządzającego Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Teraz zaś MFW będzie najprawdopodobniej musiał poratować Hiszpanię. Czyż to nie zabawny zbieg okoliczności?

Panlador i jego kompani przymierzają się do rozpoczęcia szturmu. Nigdy czegoś takiego nie robili. Kolumbijczyk rozbił co prawda kiedyś namiot przed jedną z placówek, ale czynny atak wywoła jego zdaniem większe wrażenie. W końcu zbiera się on na odwagę i rusza do wejścia, na straży którego stoją jednak drzwi ze szkła pancernego oraz dzwonek.

Panlador dzwoni. Bankia drzwi nie otwiera.

Kolumbijczyk odwraca się do pozostałych demonstrantów. Na ich twarzach maluje się bezradność. W końcu ktoś zaczyna dąć w gwizdek.

Panlador przykleja na drzwiach kilka naklejek wzywających bank do zaprzestania eksmisji klientów zalegających ze spłatą kredytu. Nie ma co ukrywać – Hiszpania to kraj przygnębiających protestów.

Panlador cofa się o kilka kroków. W hiszpańskim systemie prawnym nie ma instytucji upadłości konsumenckiej, co oznacza, że dług w wysokości 242 tysięcy euro będzie mu towarzyszył do końca życia. W grę nie wchodzi nawet umorzenie części zobowiązań. „Jestem już tym wszystkim zmęczony”, wzdycha Kolumbijczyk.

Aby nie podupaść na duchu, protestujący potrzebują od czasu do czasu choćby drobnego sukcesu, cienia nadziei, który da im wiarę, że warto walczyć dalej. Dobrze byłoby także, gdyby wreszcie stało się jasne, kto jest ich wrogiem.

Kto bowiem tak naprawdę ponosi winę w tym przypadku? Bankia, która przyznała kredyt na ćwierć miliona euro mężczyźnie zarabiającemu 940 euro netto miesięcznie? Panlador, który wystąpił z wnioskiem o pożyczkę, do czego nikt go przecież nie zmuszał? A może po trosze obydwie strony?

Niewykluczone, że obecna tragedia to owoc klimatu nieprzebranych możliwości, jaki panował w kraju przez wiele lat. Wszędzie stawiano nowe budynki, a pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Tani pieniądz, banki nieostrożnie się z nim obchodzące, mieszkania, które, jak się mogło wydawać, same się finansowały, a do tego świetna sytuacja na rynku pracy – to wszystko sprawiło, że Hiszpanie stali się nacją hazardzistów, a kraj przeistoczył się w jedno wielkie kasyno. Posiadacze skromnych dacz na peryferiach miasta nie musieli nagle umierać z zazdrości, że ich sąsiedzi mają domek letniskowy w kurorcie Conil na Costa de la Luz. Kto by jednak przypuszczał, że ten boom zakończy się protestami przed placówkami banków? I że ich pracownicy nie będą otwierać drzwi ze strachu przed zdesperowanymi klientami?

Żegnam się z Panladorem i życzę mu powodzenia. Barcelona to przepiękne miasto, z którym równać się nie może ani Berlin, ani Frankfurt, ani Monachium. Faktu tego nie zmieniają liczne tabliczki z napisem „na sprzedaż” wiszące na balkonach, ani handlarze złota skupujący biżuterię od załamanych mieszkańców. Moim zdaniem Barcelonę najlepiej dziś przyrównać do żony dyrektora fabryki, która nie chce pogodzić się z myślą, że firma jej męża zbankrutowała. W szafie wciąż wiszą futra, na palcu pierścionek wysadzany diamentami, na stole porcelana, ale wszyscy wiedzą, że już niedługo całe to bogactwo odejdzie w przeszłość.

W ubiegłym roku stopa bezrobocia w Barcelonie wzrosła o 7 proc. i wynosi obecnie 17,7 proc. W najbogatszym mieście Hiszpanii niemal co piąta osoba jest bez pracy.

Samotna walka z systemem

Wsiadam do samochodu i ruszam dalej. Kolejny przystanek na mojej trasie to Sabadell, dawne centrum przemysłu włókienniczego. Jestem tam umówiony na spotkanie z Antonio, ojcem rodziny, który również stracił mieszkanie. Co prawda on nie zamierza szturmować banku, ale też nie złożył broni. Przystąpił po prostu do okupacji.

Jest wczesne popołudnie, Antonio wita się ze mną na progu mieszkania i od razu odgaduje, co myślę. Wygląda on jak George Clooney. „Wiem, wiem”, uśmiecha się. „Wszyscy mi to mówią”.

Wchodzimy do wąskiego przedpokoju, Antonio pokazuje mi miniaturową łazienkę, kuchnię z potężną lodówką i sypialnię, gdzie stoją dwa łóżka. Na każdym leży maskotka.

„To tyle”, oświadcza spokojnym głosem. Dwa pokoje na parterze, ich nowy dom. W toalecie jeden na drugim stoi kilka kartonów.

„Jak długo już tu jesteś?”

„Od dwóch dni”.

„Jak dostałeś się do środka?”

„To moja sprawa. Powiem tylko, że kiedyś pracowałem jako spawacz. Jutro po raz pierwszy będą tu nocować dziewczynki”.

Antonio ma dwie córki w wieku 14 i 17 lat. Młodsza chodzi do szkoły, starsza odbywa staż w salonie fryzjerskim. Ze względu na kryzys nie otrzymuje wynagrodzenia, ale nie narzeka –jedyna z klasy znalazła zajęcie. Antonio przesuwa na bok pluszową kaczuszkę i siada na łóżku.

Czterdziestosiedmioletni, zamknięty w sobie, Antonio Zamora Higaldo rozpoczął przedwczoraj samotną walkę z systemem. Przez ponad 20 lat pracował w fabryce wyrobów metalowych, przez 12 lat karnie spłacał kredyt mieszkaniowy, jaki zaciągnął w banku BBVA. Gdy nagle zabrakło mu pieniędzy na spłatę rat, stracił wszystko.

„Hiszpania daje czadu”

W Hiszpanii nie ma rozbudowanego systemu świadczeń socjalnych porównywalnego z niemieckim Hartz IV. Obowiązuje za to zasada, że kredytobiorca nie może spłacić długów poprzez zwrot nieruchomości. W najgorszym wypadku może on natomiast stracić mieszkanie i w dalszym ciągu być zadłużony na sumę równą pierwotnej cenie kupna lokalu.

Antonio Zamora Higaldo z dnia na dzień wylądował na bruku z dwójką dzieci. Jego żona odeszła, ponieważ nie była w stanie pogodzić się z faktem, że tak nisko upadli. W tej sytuacji zwrócił się o pomoc do organizacji obywatelskiej PAH w Barcelonie, gdzie usłyszał, że 20 proc. mieszkań w Hiszpanii to pustostany. Otrzymał także namiary na lokum w miejscowości Sabadell, które stoi puste od pięciu lat.

Niewielkie mieszkanie znajduje się przy spokojnej uliczce w dzielnicy Cann’Oriac i należy do Caixa Catalunya, jednej z regionalnych kas oszczędnościowych, która w minionych latach bez opamiętania przyznawała kredyty hipoteczne, aż w końcu musiała zostać uratowana przed bankructwem z pieniędzy podatników.

„Czy tak to sobie wyobrażałeś?”, pyta Antonio.

Rozglądam się po pokoju, którego powierzchnię niemal w całości zajmują dwa łóżka. „Jeśli już nielegalnie zająłeś mieszkanie, to dlaczego nie znalazłeś czegoś większego?”, odpowiadam.

Antonio wybucha śmiechem. „Nie to miałem na myśli. Chodziło mi ogólnie o sytuację w Hiszpanii. A ta wygląda dziś tak, że ludzie tacy jak ja są zmuszeni mieszkać na dziko w pustostanach”.

Gdy jestem już na autostradzie, spokoju nie daje mi pytanie, kto w tym przypadku ponosi winę. Antonio nie miał nigdy problemów z policją, nie pije, nie jest anarchistą ani lewicowcem, nie ogląda nawet wiadomości. I oto nagle został dzikim lokatorem. Może miał po prostu pecha i wpadł w tarapaty, kiedy piramidalny system tanich kredytów i rosnących cen mieszkań, zwany także hiszpańskim cudem gospodarczym, nagle się załamał. Ale czemu tu się dziwić, skoro jeszcze w 2004 r. na okładce nowojorskiego magazynu Time widniał nagłówek „Hiszpania daje czadu”.

Pierwsza część cyklu „Gdy wszystko kręci się wokół kryzysu".

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat