Symboliczna granica słoweńsko-włoska w Novej Goricy. Fot. Brez Meja.

Niewidzialna granica

Mimo że od zniknięcia granicznych szlabanów między słoweńską Novą Goricą a włoskim Gorizi minęło już pięć lat, różnice między obydwoma miasteczkami nie zatarły się. Wręcz przeciwnie, zdają się pogłębiać, pisze korespondent dziennika Tageszeitung Michael Braun.

Opublikowano w dniu 15 czerwca 2009 o 13:35
Symboliczna granica słoweńsko-włoska w Novej Goricy. Fot. Brez Meja.

Z ogromnego parkingu wieje pustką. W bladym świetle ulicznych latarni widać zaledwie kilka aut. Garstka gości pizzerii, poza tym żywej duszy. Taksówka? Kelner zrobił minę, jakby zadano mu całkowicie niedorzeczne pytanie.-„O ósmej wieczorem nie złapie się taksówki w całej Gorizi. O tej godzinie Gorizia ma już wolne. Ale niech pan spróbuje po słoweńskiej stronie, w Novej Goricy pracuje się przez całą dobę” -mówiąc to, pokazuje palcem zadaszone przejście graniczne, które wszyscy nazywają tu Casa Rossa. -„Widzi pan, to tam, w lipcu 1991 r., padły pierwsze strzały w wojnie bałkańskiej” - dodaje.

Samochody przejeżdżają bez zatrzymywania się. Granica stała się niewidzialna, a mimo to nadal wyraźnie odczuwa się jej obecność. Casa Rossa to wrota do innego świata. Z lewej strony ulicy dochodzi zgiełk z tętniącej życiem całodobowej stacji paliw, z prawej migocze olbrzymi billboard reklamujący Kasyno Fortuna. Na klientów czeka sznur taksówek. - „Pan do ’Perły’ prawda?” - kierowca sam wie, dokąd jechać. Do ’Perły’ jadą wszyscy.

To największe kasyno w Novej Goricy, a jak twierdzą w samej ’Perle’ - największe kasyno na świecie. Słychać włoski. Tylko czasami, gdy krupierzy zamieniają między sobą słowo - słoweński. I tak, przez całą dobę, eurobanknoty wędrują z portfeli graczy do kasy kasyna, z Włoch do Słowenii. Włoska Gorizia obudzi się dopiero o 9 rano następnego dnia. Via Rastello, mała urokliwa uliczka, wzdłuż której stoją średniowieczne kamieniczki, przedstawia zatrważający widok. Przy trzystumetrowej ulicy znajduje się sklep za sklepem, ale trzy na cztery z nich zabite są deskami. Na jednej ze sklepowych markiz widnieje napis „Happy days”. Brudne szyby okienne zdradzają, że najlepsze dni miasto ma już za sobą.

Tego zdania jest także Marco Marini, kierownik wydziału do spraw „stosunków przygranicznych” w prowincji Gorizia. Ten szczupły mężczyzna, polityk Zielonych, mówi o zaprzepaszczonych szansach, o mieście, któremu otworzenie granicy ze Słowenią przyniosło więcej strat niż nowych możliwości. I to, mimo że przez 1000 lat, aż do 1947 nie biegła tędy żadna granica. Ustanowiono ją dopiero po II wojnie światowej. Duży, dziś rozpaczliwie opustoszały, parking tuż przy granicy powstał z myślą o Słoweńcach, którzy przez dość nieszczelną żelazną kurtynę wpadali do Włoch na zakupy. - „Paradoksalnie wymiana między dwiema stronami była wówczas znacznie żywsza niż obecnie”.

Newsletter w języku polskim

Gorizia i Nova Gorica mogłyby wspólnymi siłami pokazać, co to jest prawdziwa europejskość. Ale nic się nie robi, by tak było. Linia autobusowa, która, po upadku żelaznej kurtyny, połączyła oba miasta, tego nie uczyni. W odróżnieniu od Gorizi, Nova Gorica jest młoda. Żaden z budynków nie liczy więcej niż 60 lat. Na rozkaz Tito z niczego wyrosło sztuczne miasto. Miriam Bozi, tutejsza przewodnicząca komisji gospodarczej, jest zdania, że dziś te dwa niepodobne do siebie organizmy mogłyby stać się miastami bliźniaczymi. Jednak od czasu, gdy w 2007 obóz Berlusconiego zajął ratusz w Gorizi, nawet ona mówi o nikłych szansach.

Energiczna menedżerka myśli w sposób „alla grande”. W ostatnich latach Nova Gorica mogła pochwalić się wzrostem gospodarczym w wysokości 6 procent w skali roku. Mimo że właśnie upadł bardzo duży projekt, pani Bozi ma już w zanadrzu kolejny, rozmachem przypominający dokonania egipskich faraonów. - „Chcemy zbudować piramidę, większą od piramidy Cheopsa, z dwiema ścianami całkowicie pokrytymi modułami słonecznymi. W środku będzie mieścić się Europejskie Muzeum Lotnictwa.

Koszt inwestycji sięgnie 950 mln euro” - mówi to w ten sposób, jakby realizacja megaprojektu w tak małym mieście była czymś oczywistym. Powrotna podróż „międzynarodową linią autobusową” kończy się w miejscu, gdzie kiedyś przebiegała granica. 1 maja 2004 odbyła się tu wielka feta z okazji rozszerzenia Unii Europejskiej. Gościem specjalnym był sam ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej - Romano Prodi. Jednak nawet to miejsce nie jest płaszczyzną spotkania między Gorizią a Novą Goricą. Po włoskiej stronie plac nosi dawną nazwę „Piazza Transalpina”, natomiast Słoweńcy ochrzcili swoją część „Placem Europejskim”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat