Wreszcie dociera do nas dobra wiadomość z Luksemburga. Ministrowie spraw zagranicznych Unii Europejskiej postanowili przekazać do Komisji wniosek z kandydaturą Serbii do członkostwa we Wspólnocie. Decyzję podjęto ostatecznie w drodze konsensusu.
Wzięto więc pod uwagę stanowczą postawę Holendrów, którzy naciskali uprzednio, by uzależnić wszczęcie tej procedury od aresztowania Ratko Mladicia, oskarżonego o zbrodnie wojenne i ludobójstwo przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii. Unia podkreśliła więc, że każdy etap postępów w stronę ewentualnego członkostwo będzie zatwierdzany przez ogół rządów państw członkowskich i napomniała Belgrad, aby w pełni współpracował z MTKJ. Innymi słowy – Belgrad musi aresztować Ratko Mladicia i innych zbiegów.
Euforia będzie trwała krótko
Piłka jest teraz po serbskiej stronie boiska. I to nie tylko, gdy chodzi o to aresztowanie, z którym Serbia nadal się ociąga. Niebawem trafi do Belgradu kwestionariusz, gdzie trzeba będzie odpowiedzieć, jakie się podjęło kroki w celu spełnienia politycznych i gospodarczych kryteriów akcesji, na polu walki z korupcją i dla nawiązania dialogu z Kosowem. Jak przypomniał Štefan Füle [europejski komisarz ds. rozszerzenia], wsparcie, które Serbia otrzymała od europejskich decydentów, jest również miarą oczekiwań wobec Belgradu.
Euforia będzie więc trwała krótko. Jeżeli nie chcemy, aby wszystko pozostało na wieki wieków w sferze obietnic, musimy niezwłocznie zabrać się do pracy. Nadszedł czas głębokich zmian, bez względu na skalę trudności. Po nieprzyjemnym doświadczeniu z Bułgarią i Rumunią Bruksela ciągle powtarza, że Serbia nie będzie mogła wejść do UE tylnymi drzwiami. Unii Europejskiej nie uda się nabrać na żaden blef.
Widziane z Serbii
UE jest naszą ostatnią szansą
„To historyczna data w dziejach Serbii”, twierdzi w La Stampie serbska dziennikarka Jasmina Tesanovic. Jej zdaniem „po dwudziestu latach sankcji, izolacji i legalizacji zbrodni Serbia jest o krok od wejścia do Unii, z jej standardami w kwestii regulacji prawnych dotyczących rasizmu, sądownictwa, praw człowieka i zbrodni wojennych”. Na samym początku XXI w. wydawało się, że Belgrad wkroczył na dobre na drogę prowadzącą do Europy, ale sprawy się skomplikowały w 2003 r., po zabójstwie premiera Zorana Djindjica; zrodził się „nowy nacjonalizm”, który połączył tęskniących za „Wielką Serbią” z prawosławnymi fanatykami w walce przeciwko niepodległości Kosowa. Nacjonalizm, który potrafi jeszcze być groźny, jak to pokazały wydarzenia z gay pride w Belgradzie i meczu piłki nożnej Włochy-Serbia. „UE jest ostatnią szansą Serbii w jej zmaganiach z wewnętrznym złem, które ją toczy od dziesięciu lat. Bez względu na to, jak się je nazwie: homofobią, chuligaństwem, zbrodniami wojennymi czy korupcją”, pisze Tesanovic. „Najprostsza droga prowadzi przez Międzynarodowy Trybunał [ds. zbrodni w byłej Jugosławii] w Hadze, który zapalił zielone światło dla Serbii w Europie. To mądra decyzja, ponieważ Serbia leży w środku kontynentu: lepiej uczynić z niej jego część, niż narażać się na to, że Europa zacznie przypominać Serbię”.