Wystarczy posłuchać słów premiera wypowiedzianych tuż po tym, jak zaczęły się wydarzenia na placu Taksim, by zrozumieć, na czym polega problem z demokracją w naszym kraju. Recep Tayyip Erdoğan krytykuje wszystkich: opozycję, demonstrantów, a nawet policję, która przeholowała z użyciem gazu łzawiącego. Zapomina tylko skrytykować samego siebie i rząd. I oszczędził gubernatora Stambułu. A winę za to, co się stało w ostatnich dniach, ponoszą podobno funkcjonariusze niższego szczebla.
Gdyby chodziło tylko o nadużycie władzy przez policję, w systemie demokratycznym rząd musiałby się z tego wytłumaczyć. Tym bardziej że w Turcji nie ma ustawy określającej dokładnie, w jakich warunkach można użyć gazu. Rząd, który wyposażył policję w taką siłę, nie zadał sobie trudu, żeby prawnie to jakoś uregulować.
Jednak kryzys, który miał swój początek w Parku Gezi, ma o wiele szersze tło i nie sprowadza się do tego, że policja przesadziła z użyciem gazu. W wyniku szerokiej mobilizacji społecznej i protestów przeciwko wycince drzew, której zasadność budzi wątpliwości ‒ Radikal ujawnił istnienie oficjalnego raportu ekspertów oceniającego krytycznie projekt przebudowy parku Gezi ‒ narodził się dziś prawdziwy ruch nieposłuszeństwa obywatelskiego. Odpowiedzią na pojawienie się tego ruchu jest pewien rodzaj terroryzmu państwowego kwestionującego prawo obywateli do zgromadzeń i do demonstracji.
Brutalne rozprawienie się z manifestantami
Erdoğan, który zamknął się w swojej wieży z kości słoniowej, gdzie nie dosięgnie go żadna krytyka, uznaje wyłącznie projekty, które sam zatwierdził, potrzebne jego zdaniem lokalnej społeczności, budzi poważne zastrzeżenia w wielu środowiskach. Nie chce słyszeć o tym, że społeczeństwo nie godzi się już na to, by mechanizmy decyzyjne spoczywały w rękach jednego człowieka.
Nie chce dostrzec, że zakładanie kagańca mediom, zwalnianie krytycznych komentatorów, wybór nazwy trzeciego mostu na Bosforze, który wywołał oburzenie wśród alawitów [mostu Yavuza Sultana Selima, od tureckiego imienia osmańskiego sułtana Selima I, 1470–1520, znanego ze zwalczania szyizmu, z którym związani są alawici, heterodoksyjni szyici z Wyżyny Anatolijskiej], nadzwyczaj surowe ograniczenia dotyczące spożycia alkoholu, tłumaczone względami zdrowotnymi, oraz brutalne rozprawienie się z manifestantami z Parku Gezi stworzyły wrażenie, że wszystko wprowadza się siłą i że zapanowała tyrania.
Cnota elastyczności
Premier chciałby, żeby brak jakiejkolwiek krytyki, cechujący funkcjonowanie jego partii, rozpowszechnił się i objął całe społeczeństwo. Nie chce nawet słuchać zastrzeżeń konserwatystów, praktykujących muzułmanów i liberałów, którzy przez długi czas go popierali. Zamyka oczy na głębokie niezadowolenie, jakie wywołał w bardzo różnych środowiskach jego rosnący autorytaryzm i to w sytuacji, gdy był w stanie stworzyć jedyny demokratyczny ustrój w świecie muzułmańskim, który wzbudzał tak wielkie zainteresowanie na świecie.
Nie zrozumiał, że oszczędzanie mniejszości, nawet wówczas gdy dysponuje się znaczną większością, nie jest oznaką słabej władzy, tylko przejawem cnoty i że potrzebna niekiedy elastyczność nie jest oznaką uległości, tylko wielkiej mądrości politycznej.
Zamiast uderzyć się w piersi, dolewa oliwy do ognia i chyba ma nadzieję, że ruch protestu zostanie wykorzystany przez organizacje radykalne, a wtedy on będzie mógł je łatwiej zdyskredytować. Oświadcza, że zburzy centrum kultury Atatürka [AKM – centrum kongresowe, sala koncertowa, sala operowa – mieszczące się na placu Taksim] i wybuduje w tym miejscu meczet, mając nadzieję, że zjedna tym sobie praktykujących muzułmanów, próbując wygrywać podziały w społeczeństwie, wkracza w ten sposób na wyjątkowo niebezpieczną drogę.
Prasa rządowa
„Polityczne działanie”
Protesty, których pełen był ten weekend, Yeni Safak określił jako „szantaż rozgłosu”. Prorządowy dziennik wyjaśnia, że „międzynarodowe agencje reklamowe wstrzymały kampanie promujące niektóre produkty w kilku tureckich mediach pod pretekstem, iż wydarzenia w Stambule zaszkodziłoby ich wizerunkowi”. Opinia dziennika jest w każdym razie taka ‒ „odnosi się wrażenie, że to wszystko jest działaniem politycznym”.
Yeni Safak prezentuje również przykłady wandalizmu, o który obwinia demonstrantów z placu Taksim. Pisze o obecności wśród nich „nielegalnych organizacji”. Gazeta publikuje zdjęcia zniszczonego autobusu i rozbitych latarni ulicznych. Informuje też, że niektórzy demonstranci atakowali kobiety noszące chusty.