Drzemka na wulkanie

Rząd Angeli Merkel forsuje w krajach Europy Południowej radykalne reformy, ale nie przyjmuje odpowiedzialności za ogólnoeuropejskie skutki polityki antykryzysowej. To szkodliwe podejście dla Europy, kiedy Niemcy przygotowują się do wyborów parlamentarnych, ostrzega filozof Jürgen Habermas.

Opublikowano w dniu 16 sierpnia 2013 o 08:03

Jakiś czas temu w Wielkiej Brytanii, Francji, Polsce, Włoszech i Hiszpanii jednocześnie ukazał się artykuł o wymownym tytule „Niemcy nie chcą niemieckiej Europy!”, w którym Wolfgang Schäuble dementuje, jakoby Niemcy w 2013 r. dążyły do objęcia roli przewodniej w Unii Europejskiej. Schäuble – ostatni już, obok minister pracy, „Europejczyk” zachodnioniemieckiego formatu w rządzie Angeli Merkel – jest przekonany o prawdzie tego stwierdzenia. O Schäublem można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest rewizjonistą, który chciałby, by Niemcy poluźniły więzy z Europą i tym samym zburzyły podstawę powojennej jej stabilności. Minister zdaje sobie sprawę z problemu, którego powrotu my – Niemcy – musimy się obawiać.

Po utworzeniu Cesarstwa Niemieckiego w 1871 r. Niemcy przyjęły w Europie na wpół hegemonistyczny, zgubny status – według słynnych już słów Ludwiga Dehios kraj ten był „zbyt słaby, by zdominować kontynent, lecz zbyt silny, by znać swoje miejsce w szeregu”.

Forsowanie radykalnej polityki

To jeden z czynników, które wytyczyły szlak ku katastrofom XX wieku. Dzięki jedności Europy Niemcy – zarówno podzielone, jak i zjednoczone – nie musiały i nie muszą obawiać się powrotu starych dylematów. Oczywiście Niemcom zależy, by w tej kwestii nic się nie zmieniło. Lecz czy sytuacja w istocie pozostała taka sama?

Wolfgang Schäuble reaguje na aktualne zagrożenie. To on forsuje w Brukseli uparte pomysły Angeli Merkel i wyczuwa pęknięcia, które mogłyby doprowadzić do rozłamu trzonu Europy. To on na spotkaniach ministrów finansów unii walutowej natrafia na opór państw beneficjentów, gdy kolejny raz próbuje zablokować zmianę kursu politycznego. „Nie” dla unii bankowej, która miałaby dzielić się kosztami likwidacji zadłużonych banków, jest tylko najnowszym przykładem.

Newsletter w języku polskim

Schäuble nawet na milimetr nie uchyla się od wskazówek kanclerz, by niemieckich podatników obciążać kredytami na kwotę ani o cent większą niż ta, jakiej rynki finansowe potrzebują, by nie dopuścić do upadku euro – i jaką za każdym razem dostawały w konsekwencji nieskrywanie przyjaznej inwestorom „polityki ratunkowej”.

Uparte utrzymywanie się na obranym kursie nie wyklucza oczywiście przyznania 100 milionów euro na kredyty dla małych i średnich firm, którą to kwotę bogaty wuj z Berlina podarował ze skarbca narodowego oskubanym kuzynom z Aten. Faktem jest, że rząd Merkel narzuca Francji i krajom Europy Południowej swoją kontrowersyjną strategię oszczędnościową, podczas gdy polityka skupu obligacji Europejskiego Banku Centralnego stanowi jej nieoficjalne zabezpieczenie. Jednocześnie Niemcy negują jednak odpowiedzialność zbiorową Europy za katastrofalne skutki polityki oszczędnościowej. Biorą ją na własne barki, pełniąc – „oczywiście” najzupełniej normalną – rolę potęgi politycznej. Pomyślmy choćby o zatrważającym bezrobociu wśród młodych ludzi na południu Europy – jednym ze skutków polityki oszczędnościowej, która odbija się za każdym razem na najsłabszych warstwach społeczeństwa.

W tym świetle wiadomość, „Niemcy nie chcą niemieckiej Europy!”, nabiera także mniej przyjemnego znaczenia – państwo to chowa głowę w piasek. Z formalnego punktu widzenia Rada Europejska podejmuje decyzje jednomyślnie. [[Jako jedyna spośród 28 członków Angela Merkel może nieskrępowanie realizować interesy państwa lub swoje o nich wyobrażenie]]. Rząd Republiki Federalnej korzystać będzie – często nawet więcej niż proporcjonalnie – na gospodarczej dominacji kraju dopóty, dopóki wśród jego partnerów nie pojawią się wątpliwości co do bezinteresownej wierności Niemiec w stosunku do Europy.

Jak jednak sprawić, by gest pokory nabrał wiarygodności w obliczu polityki, która bezczelnie ucieka się do własnej przewagi gospodarczej i demograficznej? Gdy Europa wypracowała kompromis w sprawie zaostrzenia regulacji w zakresie norm CO2 dla nowobogackich luksusowych limuzyn – zgodny zresztą z duchem przełomu energetycznego – po interwencji kanclerz głosowanie nad nim odłożono na tak długo, aż lobby przemysłu motoryzacyjnego poczuje się usatysfakcjonowane lub będzie już po wyborach do Bundestagu. Artykuł ministra Schäublego – jak mi się wydaje – stanowi odpowiedź na irytację, jaką podwójna gra rządu Niemiec wywołuje wśród przywódców pozostałych krajów strefy euro.

W imię rzekomo nienegocjowalnych imperatywów rynku coraz bardziej odizolowany rząd Niemiec forsuje wbrew Francji i pogrążonym w kryzysie państwom radykalną politykę oszczędnościową. Nie bacząc na fakty, opiera się ona na założeniu, że wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej mogą same stanowić o swojej polityce budżetowej i gospodarczej. Jeśli zajdzie taka potrzeba, mają do dyspozycji kredyty z funduszy pomocowych, by na własną już rękę „modernizować” państwo i gospodarkę oraz zwiększać konkurencyjność.

Gra warta świeczki

Ta fikcja suwerenności jest wygodna dla Niemiec, gdyż oszczędza temu silnemu państwu oglądania się na niekorzystne skutki, jakie jego polityka wywrzeć może na słabszych partnerów. Mario Draghi już przed rokiem napominał, że sytuacja, w której polityka gospodarcza poszczególnych krajów wiąże się z ryzykiem dla partnerów w unii walutowej, jest nieuzasadniona i nieakceptowalna pod względem ekonomicznym.

Trzeba cały czas przypominać, że suboptymalne warunki, na jakich funkcjonuje dzisiaj unia walutowa, wywodzą się z błędu konstrukcyjnego unii politycznej, której daleko do doskonałości. Z tego względu kluczem nie może być spychanie problemów na zadłużone kraje za pomocą kredytów. Radykalna polityka oszczędnościowa nie jest w stanie zniwelować nierównowagi ekonomicznej, jaka w tej chwili charakteryzuje euroland. W dłuższej perspektywie różnice wyrównać może wyłącznie wspólna lub ściśle uzgodniona polityka fiskalna, gospodarcza i społeczna. Jeśli nie chcemy przy tym całkowicie przemienić się w technokrację, musimy spytać społeczeństwo, jak ocenia demokratyczny trzon Europy. Wolfgang Schäuble zna tę ocenę. Mówi o tym także w wywiadach dla magazynu Spiegel, które nie mają jednak wpływu na jego dalsze działania polityczne.
Polityka europejska wpadła w pułapkę. „Jeśli nie chcemy zrezygnować z unii walutowej, konieczna jest reforma instytucjonalna. Ta wymaga jednak czasu i nie cieszy się popularnością”, ostro naświetlił sprawę Claus Offe. Z tego względu politycy, którzy starają się o reelekcję, odsuwają od siebie problem reformy. W tarapaty popadł szczególnie rząd Niemiec, który poprzez swoje działanie już dawno wziął na barki odpowiedzialność całej Europy. Rząd ten jest również jedyną instytucją, która może dać obiecujący impuls do zrobienia kroku naprzód. Musi jednak przekonać do tego Francję. Gra jest w końcu warta świeczki – to projekt, w który najwybitniejsi europejscy mężowie stanu od półwiecza inwestują wszystko, co mają najlepsze.
Z drugiej strony, co właściwie oznacza „brak popularności”? Jeśli jakieś rozwiązanie polityczne jest rozsądne, można oczekiwać, że wyborcy w kraju demokratycznym je poprą. A skoro tak, to kiedy je forsować, jeśli nie przed wyborami do Bundestagu? Wszelkie inne działania to tylko zasłona dymna. [[Błędem jest nie doceniać wyborców lub mieć w stosunku do nich zbyt niskie oczekiwania]]. Jeśli niemieckie elity polityczne nadal będą udawać ślepców i zachowywać się tak, jakby najlepszym wyjściem był pozostawienie spraw zwykłemu biegowi – czyli krótkowzroczna awantura za zamkniętymi drzwiami o mało istotne szczegóły – odnotują historyczną porażkę.

Sytuacja nadzwyczajna

Gdyby elity chciały zmienić swoje postępowanie, musiałyby wyłożyć kawę na ławę niespokojnym już mieszkańcom, którzy jako wyborcy nigdy nie bywają konfrontowani z naprawdę ważnymi problemami Europy. Musiałyby prowadzić ofensywną i generującą podziały kłótnię o alternatywy, z których żadna nie jest dostępna za darmo. Elity nie mogłyby także już dłużej milczeć w kwestii negatywnych efektów redystrybucji, z którymi – mając przed oczami długofalowy interes własnego państwa – kraje dawcy muszą się przejściowo pogodzić, jako że to jedyne konstruktywne rozwiązanie problemu kryzysu. Odpowiedź Angeli Merkel to tylko spokojna krzątanina. Wydaje się, że jej postaci politycznej brakuje jakiegokolwiek rdzenia normatywnego.

Od wybuchu kryzysu w Grecji w maju 2010 r. i przegranych wyborów do Landtagu w Nadrenii-Westfalii Merkel podporządkowuje każdy ze swych przemyślanych kroków oportunistycznemu pragnieniu utrzymania władzy. Mądra pani kanclerz lawiruje od tamtej pory z głową, ale bez jasnych zasad i już drugi raz nie pozwala, by wyborom do Bundestagu towarzyszył jakikolwiek kontrowersyjny temat, nie wspominając nawet o starannie odizolowanej kwestii polityki europejskiej. Merkel może decydować o agendzie, ponieważ opozycji – gdyby wysunęła zabarwiony emocjonalnie temat polityki europejskiej – groziłoby, że zostanie wykończona toporem „unii zadłużenia”. I to przez ludzi, którzy – gdyby tylko się odezwali – mieliby do powiedzenia dokładnie to samo. Europa tkwi w trudnej sytuacji i to siła polityczna decyduje o tym, które tematy trafiają do opinii publicznej.

Niemcy nie tańczą, tylko ucinają sobie drzemkę na wulkanie. Elity zawodzą? Każdy demokratyczny kraj ma takich polityków, na jakich zasłużył. To kuszące, oczekiwać od wybranych przez naród polityków zachowania pozbawionego rutyny. Cieszę się, że od 1945 r. żyję w kraju, w którym nie potrzeba bohaterów. Nie wierzę w zdanie, że ludzie tworzą historię – a w każdym razie na ogół tak nie jest. Mogę tylko stwierdzić, że istnieją sytuacje nadzwyczajne, w których zdolność postrzegania i fantazja, odwaga i gotowość do wzięcia na siebie odpowiedzialności przez władze mają kluczowy wpływ na dalszy bieg wydarzeń.

Jürgen Habermas :

„Trzeba rozwijać wzajemną solidarność”

Na 23 Międzynarodowym Kongresie Filozofii, który odbył się w Atenach w dniach 4–10 sierpnia 2013 r. niemiecki filozof Jürgen Habermas mówił o teraźniejszości i przyszłości Europy. Na konferencji prasowej zorganizowanej przy okazji Kongresu oświadczył, że „rządy, które narzuciły [innym] programy oszczędnościowe, powinny ponieść odpowiedzialność za skutki, jakie miało to dla krajów Południa”, donosi To Vima.
Habermas zwrócił poza tym uwagę, że, chcąc uniknąć narastania nacjonalizmów, należy „informować europejskich obywateli i rozwijać wzajemną solidarność”, ponieważ „nawet gdy ktoś głosuje w Parlamencie Europejskim, głosuje w każdym kraju, kierując się interesem narodowym”.
Zdaniem niemieckiego filozofa reformy są czymś koniecznym, a na właściwe poinformowanie elektoratu i obywateli naszych krajów przyjdzie nam poczekać co najmniej pięć lat.

Powinniśmy bliżej poznać postulaty wszystkich Europejczyków, procedury prawne i instytucje; powinniśmy być informowani o złożoności europejskich postulatów, a w dyskursie publicznym kierować się troską o politykę współpracy.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat