Aktualności Wybory w Niemczech 2013

Nieuchwytne Niemcy

Mocarstwo hegemoniczne, które ze względu na swoją przeszłość boi się dominować nad innymi. Woluntarystyczne, ale tak grające na zwłokę, że staje się to irytujące. Trudno je jednoznacznie określić i dlatego w przededniu wyborów pada na jego temat z ust sąsiadów tyle frazesów i pokrętnych definicji.

Opublikowano w dniu 17 września 2013 o 11:24

Próbuje się dokonać analizy psychologicznej władzy, dominującej i wciąż się rozpychającej, którą Berlin skrzętnie ukrywa, a której unijne stolice nie potrafią się przeciwstawić. Cała Europa, od czasu gdy dosięgnął ją kryzys, karmi się takimi stereotypami i czeka bezczynnie, jak zahipnotyzowana, na wynik głosowania.

Nie tak znowu wiele czasu minie od wyborów parlamentarnych w Niemczech, 22 września, do – pod koniec maja – wyborów europejskich. Głosowanie to traktuje się w Unii jako pierwszy akt dotyczącego całego kontynentu dramatu, którego głównym bohaterem jest chora europejska demokracja.

Niemcy – nadal „blada matka” z poezji Brechta – którzy denerwują się tym, że nie są już „tym pośród narodów, z którego albo się naśmiewają albo się lękają”. Trzeźwi w sądach i oddani Europie, ale skrępowani nacjonalizmem sąsiednich krajów, z Francją na czele. Minister finansów Wolfgang Schäuble potwierdził na łamach Guardiana tę bajkę: „Nie chcemy Europy niemieckiej. Nie domagamy się od innych, by szli za naszym przykładem”.

Myśląc stereotypami

A przecież Niemcy są bardzo zdeterminowani, o wiele bardziej, niż się do tego przyznają. Wolfgang Schäuble zachęca partnerów, by nie ulegali narodowym stereotypom, ale jego sposób myślenia i minimalizowania spraw to też stereotypy. Bierne oczekiwanie na wynik wyborów w Niemczech jest potwierdzeniem hegemonicznej władzy uznawanej za niezmienną i nieuniknioną, podobnie jak polityka oszczędności, którą Berlin narzuca innym, przemawiając sam w imieniu wszystkich narodów Unii.
Najbardziej trzeźwo myślące umysły to niemieckojęzyczni intelektualiści – filozofowie Jürgen Habermas i Ulrich Beck, pisarz Robert Menasse oraz były minister spraw zagranicznych Joschka Fischer. Od początku kryzysu krytykują nacjonalistyczny regres swojego kraju. Spośród wszystkich partii politycznych tylko Zieloni stawiają samodzielne diagnozy.

Newsletter w języku polskim

Joschka Fischer, jeden z ich liderów, oskarża rząd, że obudził po ponad sześćdziesięciu latach starą obsesję, jaką jest „kwestia niemiecka”. Angela Merkel podejrzewana jest o to, że chce powrotu do znanej z przeszłości Europy suwerennych państw formuły opartej na równowadze-konkurencji między mocarstwami, które w minionych wiekach toczyły między sobą wojny, wojnom zaś miała zapobiec wzniesiona w latach 50. XX w. zapora w postaci Wspólnoty Europejskiej.

Nie są to podejrzenia bezzasadne. Pani kanclerz odeszła stopniowo od europeizmu, który głosiła w lutym 2012 r., i ponownie zamknęła drzwi, które przedtem sama uchyliła. Poczuła, że narastają wokół niej nastroje neonacjonalistyczne (niedawno powstała partia Alternatywa dla Niemiec (Afd) werbuje na prawo i lewo) i szybko się do tego dostosowała.
Jej wystąpienia, podobnie jak jej czyny, „pozbawione są jakiegokolwiek normatywnego jądra”, ubolewa Jürgen Habermas. To dlatego przyłączyła się do stanowiska Wielkiej Brytanii, kiedy [brytyjski premier] David Cameron postawił weto jakiemukolwiek zwiększeniu wspólnotowego budżetu, razem wyrazili sprzeciw wobec europejskiej polityki zmierzającej do zrównoważenia narodowych terapii oszczędnościowych.

Powrót państw narodowych

Trzynastego sierpnia w telewizji niemieckiej zrzuciła z siebie ciężar, mówiąc, że „Europa musi lepiej koordynować swoje działania, ale, jak sądzę, nie wszystko musi się dokonywać w Brukseli. Trzeba rozważyć możliwość przywrócenia państwom niektórych uprawnień. Porozmawiamy o tym po wyborach”.
Zdaniem austriackiego pisarza Roberta Menasse, źródła choroby, na którą cierpi euro, są bardziej polityczno-demokratyczne niż gospodarcze – państwa starają się znowu uszczknąć dla siebie coraz więcej uprawnień, tyle że nie jest to nowa dążność, wszystko zaczęło się z chwilą, kiedy zamiast Konstytucji Wspólnoty podpisano w 2007 r. traktat lizboński.

To właśnie wtedy państwa – rady ministrów, szczyty szefów państw i rządów – zaczęły umacniać swoją pozycję, argumentując to złudną, ale jakże przecież wyniosłą suwerennością, doprowadzając do coraz większej erozji władzy ponadnarodowych instytucji. Znane są niedociągnięcia koncepcyjne euro – ich źródłem jest brak unii politycznej i gospodarczej. Zamiast starać się im zaradzić, robi się wszystko, by je wzmocnić.

W Europie, w której państwa znowu rządzą niczym wielcy władcy, prym nieuchronnie musi wieść największa potęga gospodarcza. A ta całkiem sprytnie sobie z tym radzi, aż tak dobrze, że Ulrich Beck dostrzega w tym podobieństwo do modelu Macchiavellego, opisując w ten oto sposób imperium ustanowione niespodziewanie przez Berlin: „Angela Merkel, jak Macchiavelli, skorzystała z okazji, jaką był kryzys, i wywróciła do góry nogami układ sił w Europie”.

Unia nie jest już wspólnotą, skoro upokarza się kraje będące „dłużnikami-grzesznikami” [po niemiecku „dług” i „grzech” to to samo słowo], nazywając je „peryferiami z południa Europy”. Tym należy tłumaczyć zanik jakiegokolwiek „jądra normatywnego” i nietrwałość zajmowanego przez Niemcy stanowiska w sprawie przywrócenia uprawnień stolicom, federacji europejskiej czy unii bankowej, za którą kraj ten początkowo się opowiadał, po czym ją odrzucił, by skuteczniej chronić interesy niemieckich banków.

W poszukiwaniu korzyści

Oddajmy jeszcze na chwilę głos Ulrichowi Beckowi: „Książę – mówi Macchiavelli – musi dotrzymać złożonej wcześniej politycznej obietnicy tylko o tyle, o ile przynosi mu ona dziś korzyści”.Izolacjonistyczne fanaberie AfD przyspieszają regres.
Jeśli partia ta wejdzie do parlamentu, Niemcy zmienią oblicze, ale nie na tyle, by znaleźć się na marginesie Europy, jak to się dzieje w przypadku Wielkiej Brytanii, gdyż niemiecka Konstytucja nakazuje krajowi przynależność do Europy (art. 23 znowelizowany w 1992 r.), ale niekoniecznie do Europy federalnej.
Ostatni stereotyp dotyczy pamięci. W niemieckiej polityce pamięci występują dość szczególne braki. Pamięta się o inflacji z czasów Republiki Weimarskiej, ale nie o deflacji i oszczędnościach zaprowadzonych za rządów kanclerza Brüninga w latach 1930–1932, które przyczyniły się do sukcesu wyborczego Adolfa Hitlera.
Pamięta się o narodowym socjalizmie, ale nie o tym, co się zdarzyło później – o zmniejszeniu niemieckiego długu, o którym wspaniałomyślnie zdecydowało w 1953 r. 65 państw (w tym Grecja). Nawet mit Niemiec wyciągających lekcję z historii okazuje się częściowo unicestwiony, jeśli nie chcemy dzielić Europy na centrum i „fawele”, na świętych i grzeszników, którzy co najwyżej „koordynują swoje działania”, zapominając po drodze o nazwie „wspólnota”, którą sami sobie kiedyś nadali i którą trochę zbyt nonszalancko porzucili.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat