Aktualności Integracja europejska

W stronę federalnej Europy

„Pakt na rzecz konkurencyjności” nie jest próbą przejęcia Unii przez Niemcy i Francję. To krok w kierunku federalnej Europy. Ale właśnie dlatego forsowane przez Merkel i Sarkozy’ego „zarządzanie gospodarcze” nie pomoże w pokonaniu kryzysu finansowego, przekonuje komentator Times’a Anatole Kaletsky.

Opublikowano w dniu 9 lutego 2011 o 15:38

Z tego, co wiemy o piątkowym spotkaniu przywódców Unii, wynika, że premier David Cameron nie był zaniepokojony przedstawionym tam francusko-niemieckim planem stworzenia federalnej Europy. Projekt ten, znany pod oficjalną nazwą „Pakt na rzecz konkurencyjności”, został przez Sarkozy’ego i Merkel zaprezentowany jako z dawna oczekiwany plan wprowadzający „europejskie zarządzanie gospodarcze”.

Ma on na celu zharmonizowanie sześciu kontrowersyjnych obszarów polityki gospodarczej i społecznej państw strefy euro. Chodzi więc o system emerytalny, podatki dla firm, kwestię wzajemnego uznawania dyplomów i kwalifikacji zawodowych, negocjacje płacowe, politykę wobec zagrożonych banków i ograniczenie długu publicznego.

Brak wyraźnego sprzeciwu ze strony Davida Camerona może dziwić. W końcu zawsze był on raczej eurosceptyczny. Dlaczego więc brytyjski rząd tak lekko przyjmuje to, co się dzieje – zmierzanie Wspólnoty ku gospodarczemu federalizmowi? Odpowiedź jest prosta. Wielka Brytania łudzi się, że marsz ku niemu jest niemożliwą do uniknięcia konsekwencją kryzysu finansowego w Grecji, Irlandii i Hiszpanii.

Koła poszły w ruch

Ale gdy tylko kryzys się skończy, machina centralizacji zostanie zatrzymana, a może nawet Unia wrzuci wsteczny bieg. Taką nadzieje ma konserwatywny gabinet. Jest to jednak mało prawdopodobne. Nowe instytucje i uzgodnienia stanowiące pokłosie kryzysu w strefie euro wpiszą się raczej na stałe w polityczny krajobraz Starego Kontynentu.

Newsletter w języku polskim

Z wolna zaczną ewoluować ku rządowi federalnemu. Dokładnie taki scenariusz przewidywali Jacques Delors, Helmut Kohl czy Margaret Thatcher – wprowadzenie wspólnej waluty i unii monetarnej musi skończyć się federalizacją.

Zeszłotygodniowy szczyt jest tego doskonałą ilustracją. Harmonizacja polityki podatkowej, prawa pracowniczego i systemów emerytalnych nie mają bezpośredniego związku z kłopotami samego ero. Nie sprawią, że trudności, przed którymi stoją Aten czy Dublin, się skończą. Wręcz przeciwnie.

Jeśli Irlandia zmuszona zostanie do dostosowania swoich stawek podatkowych do tych obowiązujących w Niemczech i Francji, może okazać się, że z Zielonej Wyspy odpłynie kapitał i spadnie liczba miejsc pracy. Proponowana centralizacja procedur negocjacji płacowych to mechanizm, który posłuży do ochrony wysokich pensji i świadczeń społecznych w obu wspomnianych unijnych potęgach.

System nie pozwoli już na to, by biedniejsze państwa czerpały korzyści z faktu posiadania tańszej siły roboczej. Jednym słowem, wszystkie te propozycje nie mają na celu pokonania kryzysu w eurolandzie. Przeciwnie – wykorzystują ten kryzys jako pretekst do wprowadzenia ściślejszej integracji.

Szansa dla Niemiec

Szczególnie Niemcy widzą w obecnej zapaści szansę na wypromowanie swojej wizji federalnej Europy, w której wszystkie państwa członkowskie byłyby zmuszone do przestrzegania surowych reguł budżetowych, a system negocjacji płacowych byłby scentralizowany.

Wszędzie istniałaby za to szeroko rozpięta siatka bezpieczeństwa w postaci świadczeń społecznych fundowanych z dość wysokich podatków. Pod wieloma względami taki model jest atrakcyjny. Tyle że szanse na to, że zadziała w biedniejszych i mniej zdyscyplinowanych krajach południowej i środkowej Europy są raczej niewielkie.

Berlin dostał teraz do ręki bicz. Ale jeśli kryzys wspólnej waluty uda się pokonać, układ sił się zmieni. Gdy tylko Niemcy zdecydują się na zagwarantowanie długu innych państw posługujących euro, polityczne warunki, pod jakimi gwarancje te zostały udzielone prędzej czy później zostaną rozwodnione.

Przykład? Niemcy chcą, by za złamanie reguł budżetowych państwom groziły „automatyczne” kary. Niemal pewne jest jednak, że w rzeczywistości zasada ta będzie ignorowana. Dokładnie tak stało się przecież z innym postanowieniem, które mówiło, że państwa strefy euro nie będą udzielać sobie gwarancji zapłaty długu.

Podobny los spotka najprawdopodobniej niemieckie żądania, by harmonizacja odbywała się raczej na poziomie spotkań przywódców poszczególnych państw, a nie na zjazdach unijnych komisarzy. Tylko Komisja Europejska dysponuje mechanizmem implementowania międzyrządowych decyzji, a dotychczasowe doświadczenia każą sądzić, że wkrótce jej wpływ zwiększy się jeszcze bardziej.

Brytyjska iluzja

Zresztą pozostali członkowie strefy euro wcale nie mają ochoty słuchać poleceń ze strony samego Berlina, czy też tandemu, który ten stworzył wraz z Paryżem. Gdy Niemcy zagwarantują stabilność wspólnej waluty, od tej decyzji nie będzie odwrotu. Berlin straci prawo weta, a pozostałe państwa zadbają zapewne o to, by „zarządzanie gospodarcze” odbywało się głównie w Komisji.

Á propos weta: co ze stanowiskiem Wielkiej Brytanii? Rząd Davida Camerona nie sprzeciwia się propozycjom Angeli Merkel, by więcej decyzji podejmowanych było na szczeblu międzyrządowym. Natomiast rozwiązania dotyczące strefy euro zupełnie konserwatystów nie interesują. Ale wiara w to, że Londyn jest w stanie powstrzymać ściślejszą integracją Wspólnoty jest iluzoryczna.

Siedemnaście państw składających się dziś na obszar wspólnego pieniądza maszeruje właśnie pewnym krokiem w stronę ściślejszej unii polityczno-gospodarczej, a głos tego zwartego bloku siłą rzeczy będzie wkrótce dominował w unijnych instytucjach.

Kraje spoza strefy euro, szczególnie Wielka Brytania, będą musiały stawić czoła zupełnie nowej rzeczywistości. Rzeczywistości Europy różnych prędkości z w pełni zintegrowanym, federalistycznym jądrem i luźniejszą koalicją gospodarczą na peryferiach. Przez wiele dekad kolejne rządy na Wyspach robiły wszystko, by tę wizję oddalić. Teraz właśnie się ona spełnia.

Widziane z Belgii

Angela Merkel ma rację

„Nikt nie robi dla nas więcej niż Angela Merkel”, zapewnia Bart Sturtewagen. Komentator De Standaard nie rozumie, dlaczego niemiecka kanclerz jest tak bardzo krytykowana za swój projekt „Paktu na rzecz konkurencji”. To „dzięki Niemcom belgijska gospodarka już się podnosi”, ocenia dziennikarz. Według niego „gdyby nie twarde stanowisko Merkel”, rynki finansowe w większym stopniu spekulowałyby przeciwko euro. „Stopy procentowe maleją nie tylko w Niemczech, ale i w słabych krajach eurolandu, takich jak Belgia, które muszą płacić dodatkowe odsetki, czyli tzw. spread”. Bart Sturtewagen nie podziela krytycznego poglądu, że „Niemcy Merkel za bezwzględne i egoistyczne”, a takie uwagi robią niektórzy ekonomiści. Jego zdaniem, „jeśli niemiecki rozwój ma być trwały, powinien być też udziałem innych, ale uda się to tylko pod warunkiem, że kraje strefy euro okażą gotowość do włączenia się do tej pracy”. A w konkluzji pisze: „Bez konwergencji polityk projekt nie przetrwa długo”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat