Wskaż niemieckiego ministra ds. Europy (Zdjęcie: PE, Minifig)

Którędy do ministerstwa Europy?

Proces tworzenia polityki unijnej w Niemczech był już wystarczająco skomplikowany i bez decyzji krajowego Trybunału Konstytucyjnego. Teraz w niedawnym orzeczeniu gremium to domaga się wyraźniejszego udziału Berlina w kształtowaniu spraw europejskich. Niemiecki tygodnik Die Zeit zastanawia się, jak Republika Federalna poradzi sobie bez ministerstwa ds. Europy.

Opublikowano w dniu 30 lipca 2009 o 16:34
Wskaż niemieckiego ministra ds. Europy (Zdjęcie: PE, Minifig)

Lato bez parlamentarnych wakacji – tego w Berlinie już dawno nie było. Trwają posiedzenia Bundestagu – wszak Federalny Trybunał Konstytucyjny zalecił mu właśnie ni mniej ni więcej tylko całkowitą przebudowę polityki europejskiej. Już od jesieni musi być ona inna – lepsza, bardziej przejrzysta i bardziej demokratyczna. Bundestag ma mieć coś do powiedzenia w Brukseli. Śledzić na bieżąco nie tylko tamtejszą biurokrację, ale także jej odpowiednik w Berlinie, tajne ministerstwo ds. UE.

Bo kto, jeśli wolno spytać, odpowiada nad Szprewą za politykę europejską? Kto na mocy rozporządzenia Trybunału zostanie poddany ściślejszej kontroli? Polityka w Berlinie to skomplikowana sprawa, przynajmniej w kwestiach związanych z Europą. Niemiecka stolica się „zbrukselizowała”. Rozproszone centra władzy, różnorodni gracze, niezrozumiałe działania. Nie ma publicznej sprawy, która nie miałby wymiaru europejskiego, nie ma ministerstwa, w którym nie byłoby sekretarza stanu ten właśnie wymiar mającego na uwadze. Zaangażowany jest Bundestag, Bundesrat, władze landów, gmin, związki. Przedstawiciele blisko 1400 grup roboczych, komitetów i zespołów koordynacyjnych muszą zostać wysłani do Brukseli. Gdyby faktycznie w Berlinie istniało ministerstwo ds. UE, musiałoby być naprawdę olbrzymie.

Ale także i bez takiej instytucji rząd zamierza uprawiać politykę europejską – przynajmniej oficjalnie. „Często nie dochodzi na czas do uzgodnienia wspólnego stanowiska i wtedy Niemcy muszą w Brukseli wstrzymywać się od głosu”, mówi Joachim Würmeling, który pracował jako sekretarz stanu w ministerstwie gospodarki. W stolicy Unii dawno już ukuto powiedzonko na temat ślamazarnych Niemców: German vote – tak w fachowym żargonie określa się wstrzymanie się od głosu tego z państw Wspólnoty, którego rząd nie potrafił dogadać się we własnym kraju.Berlin kontra Berlin. I akurat Bundestag ma tu sprawować lepszą kontrolę? Wśród urzędników niemiecki parlament cieszy się złą sławą. „Przysparza nam dużo pracy. Chce wszystko wiedzieć. Ale w codziennej polityce nie odgrywa żadnej roli”, mówi wysoki rangą przedstawiciel rządu. Teraz będzie jeszcze trudniej i wcale nie jest powiedziane, że automatycznie z korzyścią dla Niemiec – mówi osoba dobrze obznajmiona z tym, jak wyglądają negocjacje w Unii Europejskiej. I wspomina o polityce klimatycznej. W samym środku gorącej fazy brukselskich rokowań na jej temat niemiecki parlament uzgodnił stanowisko – rząd w żadnym razie nie powinien zgadzać się na nadzwyczajne żądania ze strony energochłonnego przemysłu. Jednak tego właśnie domagała się Polska, kiedy później szefowie rządów usiłowali wynegocjować kompromis. Niemcy w końcu na to przystały. Angela Merkel zignorowała więc votum Bundestagu – oficjalnie ze względu na politykę zagraniczną i kwestie integracyjne. Miała do tego prawo. Gdyby parlament zobowiązał rząd do ścisłego wypełniania swoich zaleceń, jak tego w chce CSU, kompromis klimatyczny rozbiłby się prawdopodobnie o stanowisko Niemiec.

Tylko jak posłowie mają w takim razie uprawiać politykę europejską, jak w sensowny sposób mogą wpływać na wyimaginowane ministerstwo Europy? „Musimy się angażować znacznie wcześniej”, odpowiada poseł Zielonych, Rainder Steenblock, ryzykując nawet, że głosy posłów pozostaną niezauważone. Parlament za bardzo postrzega siebie jako część władzy wykonawczej. Faktycznie, chyba największy sukces niemieckiej prezydencji wynikł z poufnych pertraktacji rządowych: Berlińskie oświadczenie, które wskazywało drogę do traktatu lizbońskiego. I tylko nieliczni krytycy narzekają: lepiej byłoby, gdyby dokument ten powstał nie za sprawą przeprowadzanych po cichu rozmów telefonicznych, tylko po głośnej publicznej debacie parlamentarnej. Polityka europejska zasługuje na ten spór. Można by odpowiedzieć, że wtedy kłócilibyśmy się po dziś dzień. Bo najwyraźniej bardzo ciężko znaleźć złoty środek między efektywną władzą wykonawczą, a demokratycznym udziałem obywateli w rządach. A w polityce europejskiej jest to szczególnie trudne.

Newsletter w języku polskim
Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat