Foto: Jessica Reeder

Lato: Uzależnieni od WWOOFingu

WWOOF, ogólnoświatowa sieć farm uprawiających żywność organiczną, otrzymuje co roku tysiące zgłoszeń od woluntariuszy chętnch do pracy w polu w zamian za wikt i opierunek. Lilian Maria Pithan postanowiła przekonać się, jak eksperyment ten sprawdza się w praktyce w uroczym zakątku hrabstwa Devon.

Opublikowano w dniu 14 sierpnia 2009 o 11:34
Foto: Jessica Reeder

Prawdopodobieństwo spotkania borsuka na wolności jest niewielkie, zwłaszcza podczas „WWOOfingu” w gęsto zaludnionym Devon, jednym z najpiękniejszych, ale i najbardziej deszczowych hrabstw w Anglii. Już trzydzieści godzin pełzam po wilgotnym podszyciu leśnym. I to z własnej woli. Kalosze mam przynajmniej trzy rozmiary za duże, poza tym po paru minutach mokre w środku, a z zewnątrz lepkie, ponieważ z każdym krokiem rozdeptuję jakiegoś ślimaka. Mija kwadrans, żadnego borsuka w polu widzenia, więc z rosnącą perfidią rozdzieram listeczki i gryzę źdźbła trawy. Jest ciemno i zimno, zaczynam się zastanawiać, po co właściwie siedzę z jakimś starym mężczyzną na ręczniku w lesie i wypatruję tęsknie borsuka, który miał się wynurzyć z dziury w ziemi?

Nie tylko dla podstarzałych miłośników natury

Odpowiedź na to pytanie jest tak samo osobliwa, jak sytuacja, w której się znalazłam – postanowiłam zostać „WWOOFerem”. Większość moich rozmówców reaguje na ten dziwny akronim zmieszaniem, jeśli im się z czymś kojarzy, to raczej się z hodowcą psów ("woof" to po angielsku "hau") albo jakimś stowarzyszeniem zajmującym się ortografią. A tymczasem ma on ugruntowane znaczenie, chociaż może i nieznane nawet niektórym zainteresowanym: World Wide Opportunities on Organic Farms (WWOOF). To nazwa organizacji powstałej w Anglii w 1971 r., która zaangażowała się we wspieranie i rozpowszechnianie ekologicznych upraw. Kilka funtów wystarczyło, aby zostać jej członkiem i otrzymywać pocztą małą broszurkę ze spisem wszystkich związanych z „WWOOfingiem” ekologicznych rolników na Wyspach. Po kilku telefonach i mailach urlop w gospodarstwie był już załatwiony.

Prawie 40 lat później ruch WWOOF objął niemal cały świat. Nieważnie, czy to Mali, Reunion, Ameryka Północna lub Cypr, prawie wszystkie kraje są ujęte w wykazie ekologicznych gospodarstw, a codziennie dochodzą nowe. A składka członkowska niewiele się zmieniła, 20 euro – i już można jechać do wybranego przez siebie kraju, by mieć wakacje za każdym razem w innym stylu. Cztery do ośmiu godzin dziennie pracy wystarczą na pokrycie kosztów wyżywienia i zakwaterowania. Przez resztę czasu można zwiedzać okolicę na własną rękę. Cztery godziny wyrywania chwastów albo wyrzucania gnoju z obory to nic przy zapierających dech w piersiach widokach na francuskie Pireneje czy też na wodospad Niagara.

Newsletter w języku polskim

Alternatywne zakwaterowanie i urlop pełen przygód wśród angielskiej dziczy

Podczas mojego pierwszego doświadczenia w „WWOOFingu” spotkałam Roya. Mieszka, jakże romantycznie, w zielonej przyczepie kempingowej, z której okien widać rozległy las. Schludny ogródek warzywny, dwa paleniska, własnoręcznie zrobiony prysznic pod gołym niebem i najlepsze maliny w całej Anglii. Na moją cześć jest indyjska zupa dhal i hiszpański omlet oraz oczywiście obowiązkowo „fried breakfast”. Gdy nie świeci słońce, nie ma prądu ani ciepłej wody. Wtedy muszę jechać do pobliskiego miasteczka, gdzie jest basen, mówi Roy. A przecież ta angielska idylla zwie się Waterland. Źródło nieopodal wielkiego pola już dawno wyschło, więc po co są tu jeszcze pompy? Gdyby udało się je naprawić, życie byłoby dziecinnie proste. Nieważne, ja i tak wolę południowoangielskie morze, co z tego, że zimne.

Miałam już świadectwo maturalne w kieszeni, natomiast na koncie nie miałam nic, jednak koniecznie chciałam wyjechać za granicę. Na zwykłą pracę sezonową się nie zdecydowałam, bo wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszałam o WWOOFingu. Spakowawszy spodnie i kilka koszulek, pojechałam w najgorętsze od niepamiętnych czasów lato do Prowansji, aby tam pielęgnować ogródek warzywny w jednym z gospodarstw. Kilka dni i cała byłam pogryziona przez komary, ale z czasem kompletnie o nich zapomniałam. Trzy miesiące później trudno było się rozstać, a zaraz po powrocie do Niemiec planowałam już następny wyjazd.

To miała być Anglia, miejscowości w Devon, Kornwalii i Somerset. Wbrew ogólnej opinii rolnicy to inteligentni i bardzo dynamiczni ludzie, którzy raczej przypadkiem odkryli swoje umiłowanie do uprawy warzyw. Oprócz kilku ekonomistów i byłych menadżerów wielkich koncernów, poznałam też profesorów uniwersyteckich czy mikrobiologów, którzy w pewnej chwili rzucili karierę, by zająć się hodowlą ziemniaków. Prawdopodobnie lepsze życie skłania do przeprowadzki na wieś. To do mnie jak najbardziej przemawia.

Znowu mija pół godziny i zdobywam się na nieśmiałe pytanie, czy borsuki odważą się dziś jeszcze wynurzyć. Roy strofuje mnie, że powinnam milczeć, ponieważ mój wysoki głos odstrasza wszelkie zwierzęta. Lampka już dawno zgasła, marznę. Pół godziny później siedzę w przyczepie i jem dhal. Tymczasem zdążyłam Roya złośliwie wyśmiać, ale też nauczyć rozpoznawania różnych gwiazdozbiorów.

Dwa dni później, już w Kornwalii, dostaje esemes: „Seen a badger yesterday. When are you coming back?” (Widziałem borsuka. Kiedy wracasz?). Od tego czasu byłam tam jeszcze kilka razy, borsuk nie chciał mi się pokazać. Choć te borsuki to zapewne tylko pretekst, aby znów wskoczyć w kalosze.

Lilian Maria Pithan (tłumaczenie: Magdalena Labus)

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat