Aktualności Kryzys w strefie euro

Bez Wall Street nie da rady

Graczom na międzynarodowych rynkach finansowych przyszłe losy euro są obojętne. Bez wahania wycofują fundusze z Rzymu, Aten, Lizbony i Madrytu. Europa – przede wszystkim Niemcy – robi zaś wszystko, by wypłoszyć inwestorów, na których wsparcie jest teraz zdana.

Opublikowano w dniu 14 lipca 2011 o 15:47

Ten kryzys nie rzuca się w oczy – i właśnie dlatego jest tak niebezpieczny. Na wakacjach we Włoszech bawi obecnie kilkadziesiąt tysięcy Niemców. Wypoczywają na plaży w Viareggio, przechadzają się uliczkami Florencji, a ich dobrego samopoczucia nie psują ani masowe demonstracje, jakie miały miejsce jeszcze kilka tygodni temu w Atenach czy Madrycie, ani antyniemieckie plakaty jak w Dublinie czy Lizbonie.

Gdy jest się turystą, trudno dostrzec, że odwiedzany kraj jest o krok od zapaści gospodarczej. Że grozi mu niewypłacalność. I że nie wiadomo, czy znajdą się inwestorzy gotowi wesprzeć go świeżą gotówką. Wszystkie te zagrożenia rozpływają się w atmosferze wakacyjnego rozleniwienia, nawet gdy na szali ważą się losy całego kontynentu.

Od początku tego tygodnia włoskie obligacje państwowe lecą na łeb, na szyję. Międzynarodowi inwestorzy wycofują kapitał w takim tempie i ilościach, że nawet dobrze poinformowani gracze na rynkach finansowych łapią się za głowy. Z jednej strony, wprawdzie dyskusji nie podlega fakt, że w strefie euro gospodarka włoska nigdy nie cieszyła się najlepszą opinią. Zdrugiej strony, Włochy stanowiły jednak doskonały dowód na to, że można prosperować nawet w obliczu poważnych trudności. Że mimo ogromnego zadłużenia i kryzysów rządowych tlących się gdzieś pod powierzchnią wciąż można cieszyć się zaufaniem – zarówno turystów, jak i inwestorów.

I oto nadszedł dzień, gdy odwieczny kandydat na bankruta rzeczywiście zaczął tracić równowagę. To, co do niedawna było nie do pomyślenia – plajta Włoch – nagle stało się możliwe. A wraz z nią na horyzoncie coraz wyraźniej rysuje się jeszcze większa katastrofa: koniec euro.

Newsletter w języku polskim

Przystępując do wycofywania kapitału z wielu krajów europejskich, inwestorzy wydali na Europę wyrok. Na Starym Kontynencie mówi się o „ataku Wall Street” na euro, o bezlitosnych rynkach finansowych, które po Grecji, Irlandii, Portugalii i Hiszpanii wzięły teraz na celownik Włochy.

Rozgromić agencje ratingowe

Nie ustają też domysły na temat zaangażowania wielkich banków amerykańskich, które chcą ponoć doprowadzić do osłabienia euro, tak by dolar nie stracił dominującej pozycji na rynkach dewizowych. Tego typu pogłoski rozsiewają między innymi politycy europejscy, chcąc podtrzymać wrażenie, że czynią wszystko, co w ich mocy, by ocalić wspólną walutę. Winą za całe zło obarczają zaś spekulantów, którzy niweczą ich wysiłki.

Taka diagnoza sytuacji ukazuje jednak tylko część prawdy. O pozostałych aspektach mówi się niechętnie. Okazuje się bowiem, że wszelkie akcje ratunkowe podejmowane przez państwa europejskie działają odstraszająco na inwestorów, tak potrzebnych do ratowania euro.

Wieczorem 5 lipca agencja ratingowa Moody’s wysłała swoim klientom – bankom, firmom ubezpieczeniowymi i funduszom inwestycyjnym na całym świecie – krótki komunikat. Oznajmiła w nim, że jej pracownicy przeanalizowali dane dotyczące budżetu Portugalii, a także spotkali się z przedstawicielami rządu i banku centralnego. Wyjaśnienia udzielone przez ekspertów nie były przekonujące, w związku z czym zdecydowano o obniżeniu wiarygodności kredytowej kraju. Wiadomość tę podchwyciły natychmiast agencje prasowe, a inwestorzy na całym świecie zaczęli masowo pozbywać się portugalskich obligacji. Kurs euro się załamał.

W odpowiedzi europejska komisarz Viviane Reding zażądała rozgromienia agencji ratingowych, w podobne tony uderzył też komisarz Michel Barnier, postulując wprowadzenie zakazu oceny wiarygodności i wypłacalności niektórych krajów. Z kolei niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble zapowiedział kontrolę, czy nie doszło tu aby do „zachowania niezgodnego z prawem”. Europa kontra spekulacje na rynkach finansowych – taką historię łatwo sprzedać obywatelom, również teraz, w przypadku Włoch. Owszem, zadłużenie tego państwa jest wysokie, ale w przeciwieństwie do innych krajów nie rośnie. Sektor bankowy jest zdrowy, a sytuacja finansowa tamtejszych gospodarstw domowych solidna. Jak zatem wytłumaczyć paniczną reakcję inwestorów? I dlaczego wystraszyli się akurat teraz?

Europejczycy wmanewrowali się w strategiczny dylemat

Wyjaśnienie można znaleźć we wspomnianym już komunikacie agencji Moody’s. Jak się okazuje, jednym z istotnych powodów obniżenia ratingu Portugalii było „rosnące ryzyko konieczności udziału sektora wierzycieli prywatnych” w finansowaniu przyszłych kredytów pomocowych. Jedną z największych bolączek agencji jest zatem pomysł forsowany bezwzględnie przez rząd Niemiec, a mianowicie włączenie banków i firm ubezpieczeniowych do finansowania kolejnych pakietów ratunkowych.

Początkowo miałoby się to odbywać dobrowolnie, ale gdy zajdzie taka potrzeba, nie wyklucza się zastosowania przymusu. Tak przynajmniej wynika z obietnic złożonych przez Merkel i Schäuble na forum Bundestagu, gdzie zasiadają krnąbrni posłowie koalicji rządowej.

I w tym właśnie tkwi sedno problemu. Co do zasady, banki i firmy ubezpieczeniowe zarabiają na siebie, lokując z zyskiem powierzone im fundusze. W momencie gdy pojawia się ryzyko wystąpienia strat, zmuszone są się wycofać. Tak wyglądało to w Grecji i Irlandii. I tak ma to teraz miejsce w Portugalii i we Włoszech.

Europejczycy – na czele z Niemcami – wmanewrowali się w strategiczny dylemat. Albo zrezygnują z włączenia instytucji finansowych do akcji ratunkowej, narażając się na gniew parlamentów krajowych. Albo postąpią wbrew oczekiwaniom Wall Street, ryzykując jednocześnie ucieczkę kapitału na wielką skalę. Tak czy inaczej, każdy dzień zwłoki ze strony rządzących powoduje narastanie niepewności, a co za tym idzie – stopniową eskalację kryzysu.

Podzielona Europa przystępuje do ostatecznej rozgrywki o euro

Peter Demirali należy do grona finansistów, którzy już dawno spisali Europę na straty. Zajmuje on kierownicze stanowisko w nowojorskiej firmie inwestycyjnej Cumberland Advisors, która zarządza portfelem wartości 1,8 mld dolarów. Jego zdaniem idea europejska jest „szlachetna i poniekąd godna podziwu”, lecz na kontynencie brakuje politycznych fundamentów, na których mogłaby wspierać się wspólna waluta. A co z euro? Demirali twierdzi, że dni waluty europejskiej są policzone.

Tego typu argumenty ostatnio coraz częściej słychać na Wall Street. A przecież to właśnie tutaj dyryguje się globalnym przepływem kapitału. Rynki finansowe przestały wierzyć, że europejscy politycy uporają się wkrótce z piętrzącymi się problemami – i to pomimo faktu, że strefa euro jest zadłużona w mniejszym stopniu niż USA. John Taylor, spekulant na rynku dewizowym, porównuje walutę europejską z kurczakiem, któremu obcięto łeb. Przez jakiś czas pobiega jeszcze po podwórku, ale w końcu padnie nieżywy.

Skłócona, niezdecydowana, z opóźnionym zapłonem – tak właśnie inwestorzy postrzegają Europę. I dlatego wolą lokować pieniądze gdzie indziej. W gronie europejskich decydentów jest jednak jedna osoba, która przestrzegała przed nieubłaganą logiką rynków. To Jean-Claude Trichet, szef Europejskiego Banku Centralnego. Od kilku tygodni odwiedza on kolejne stolice, starając się przekonać swych rozmówców, że przymusowy udział sektora prywatnego w pakietach ratunkowych to bardzo niebezpieczny pomysł. Choć na pierwszy rzut oka służy on ochronie pieniędzy podatników, koniec końców doprowadzi do eksplozji wydatków publicznych. W poniedziałek Trichet zgłosił swe zastrzeżenia na posiedzeniu kryzysowym UE w Brukseli. Więcej nie może jednak zrobić.

Tak oto głęboko podzielona Europa przystępuje do ostatecznej rozgrywki o euro. W najbliższym czasie planuje się rozszerzenie funduszu ratunkowego oraz wyposażenie go w większe środki i kompetencje. Obniżone ma zostać również oprocentowanie kredytów pomocowych. W walce o walutę europejską padają kolejne tabu, przekraczane są kolejne granice. Co do jednego nie ma jednak wątpliwości: Europejczycy nigdy nie będą w stanie zmobilizować wystarczających środków, by sfinansować wszystkie zadłużone państwa. Z tego względu Europa zdana jest na inwestorów, których obecnie za wszelką cenę stara się wykurzyć.

Widziane z Niemiec

Katastrofa w toku

Angela Merkel i Nicolas Sarkozy łapią się pływającej walizki, Jeorjos Papandreu tonie za ich plecami, a daleko na horyzoncie krążownik MS „Europa” idzie na dno niczym „Titanic”: „Do widzenia, Europo”, woła Handelsblatt. Wprawdzie dziennik ekonomiczny nie omieszkał opatrzyć swojego tytułu znakiem zapytania, ale tym niemniej przedstawiony na jego łamach bilans polityki w czasach kryzysu pozostaje katastrofalny: 890 miliardów euro wydanych do tej pory nie przyniosło rezultatu. Może poza tym jednym – polityka planów ratunkowych traci już resztki poparcia w Niemczech: w samym rządzie, w parlamencie, wśród przedsiębiorców i naukowców, w oczach wyborców.

„W niemal każdym kraju europejskim wyłania się opór wobec nowej mutualizacji zadłużenia”, zauważa Handelsblatt. A tymczasem, jak donosi Spiegel-Online, pani kanclerz „przyklejona do swojej komórki” podróżuje akurat po Afryce. I „unika odpowiedzi na to, co dzieje się w odległych centrach finansowych w Europie, Azji i Stanach Zjednoczonych. Każde niezręczne zdanie może wywołać zaburzenia na rynkach. [Angela] Merkel woli milczeć”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat