Aktualności Integracja europejska
…a liderem zrobić Nicolasa Sarkozy'ego.

Jak uratować strefę euro? Trzeba wyrzucić Niemców

Mimo porozumienia, które obwieszczają Paryż i Berlin, ich wizje przyszłości Europy są bardzo różne. A Niemcy stały się główną przeszkodą na drodze ku większej integracji. Właśnie dlatego, przekonuje komentator Timesa, to Francja powinna przejąć przywództwo i zostawić swego partnera na uboczu.

Opublikowano w dniu 18 sierpnia 2011 o 14:19
…a liderem zrobić Nicolasa Sarkozy'ego.

Właściwie wszyscy zgadzają się dziś, że przed Europą stoi prosty wybór – albo zrezygnuje ze wspólnej waluty, albo wykona gigantyczny krok ku czemuś, co prezydent Sarkozy nazwał podczas niedawnego spotkania w Paryżu „europejskim zarządzaniem gospodarczym z prawdziwego zdarzenia”.

W praktyce będzie to oznaczało dwie rzeczy. Po pierwsze, długi poszczególnych państw zostaną częściowo zastąpione przez tak zwane euroobligacje, których gwarantem będą wszystkie rządy strefy euro (a także ich podatnicy). Tyle że temu rozwiązaniu zdecydowanie sprzeciwiają się Niemcy, Austria i inni wierzyciele. Tak więc podczas szczytu paryskiego rozmowy na ten temat odłożono, ale nie da się ukryć, że opór słabnie.

Drugim warunkiem, uważanym przez kredytodawców za niezbędny, będzie scentralizowana kontrola nad podatkami i rządowymi wydatkami. Potrzebne będzie „europejskie ministerstwo skarbu, które będzie miało prawo weta dotyczące polityki fiskalnej wszystkich członków strefy. To z kolei nie podoba się, rzecz jasna, Atenom, Rzymowi i Madrytowi, a także innym zadłużonym państwom. Ale także i ich opór staje się coraz wątlejszy.

Cóż z tego, skoro utworzenie nowego komitetu z Hermanem Van Rompuyem na czele nie przyczyni się do szybkiego rozwiązania problemu. Mimo wszystko fundamentalna luka w projekcie euro – sprzeczność pomiędzy koncepcją wspólnej waluty, a zróżnicowaniem pozbawionych koordynacji polityk fiskalnych poszczególnych państw – wciąż może doprowadzić nas do europejskiej federacji. Taki był przecież od początku cel ojców założycieli euro – François Mitterranda i Helmuta Kohla.

Newsletter w języku polskim

Dwie różne wizje federalnej Europy

Teraz Europa musi się jednak zmierzyć się z drugim problemem. Otóż niemieckie i francuskie koncepcje federalnej Europy znacznie się od siebie różnią. Nie chodzi tu nawet o odmienne poglądy na centralizację i dewolucję. Co ważniejsze, francuska i niemiecka wizja Europy zderzają się ze sobą, jeśli chodzi o zwykłą politykę wpływów.

Niemcy głęboko wierzą, że są europejską superpotęgą gospodarczą i z tego powodu mają prawo zarządzać strefą euro tak, jak chcą. Francuzi z kolei nie mają wątpliwości, że w sposób naturalny to oni powinni przejąć ster nad europejskimi instytucjami. W końcu historycznie to ich dyplomaci, biurokraci i intelektualiści byli awangardą integracji. Naprawdę istotną kwestią, którą musimy rozstrzygnąć, jeśli chcemy, by euro trwało, jest nie to, czy potrzeba nam federalnej Europy, ale kto ma nią zarządzać: Niemcy czy Francja.

Obecnie zakłada się, że pierwsze skrzypce grają Niemcy, bo w czasach kryzysu to oni sięgają po portfel. Ale jeśli Sarkozy dobrze rozegra swoje karty, może udowodnić, że to przekonanie jest nieprawdziwe. Załóżmy, że po ostatnim szczycie francuski prezydent wyjdzie z następującą propozycją.

Niemcy odmawiają wsparcia euro w czasach kryzysu, wetując zarówno pomysł euroobligacji, jak i koncepcje dofinansowania Włoch, Hiszpanii i Grecji przez Bank Centralny, który wykupiłby ich papiery. Argument Berlina jest prosty – państwa, które nie mogą spłacić swoich długów, powinny być wyrzucone z eurolandu. Ale dlaczego nie odwrócić sytuacji? Może po prostu wyrzucić z niego Niemcy?

Poprosić Niemcy, aby wyszły ze strefy euro

Ze względu na brak solidarności z innymi państwami strefy, to Niemcy mogłyby zostać poproszone o jej opuszczenie. Ewentualnie, podobny efekt mogłaby dać polityczna rewolta lub decyzja sądu w samych Niemczech, w przypadku gdy pozostałe państwa przegłosują je i zmuszą Europejski Bank Centralny do wykupienia potężnych długów Włoch i Hiszpanii.

W takim wypadku Berlin powróciłby do marki, a inni stanęliby przed wyborem – albo podążyć w jego ślady i przypomnieć sobie starej walucie, albo pozostać w mniejszej grupie euro, zarządzanej samodzielnie przez Paryż. Przypominałoby to nieco Łacińską Unię Monetarną zawartą w drugiej połowie XIX wieku przez Belgię, Francję, Szwajcarię, Grecję, i Włochy.

Dobrowolna rezygnacja ze strony Niemiec stworzyłaby o wiele mniej problemów prawnych i instytucjonalnych niż załamanie euro spowodowane wykluczeniem Grecji, Włoch czy Hiszpanii. Berlin mógłby cieszyć się derogacją z traktatu z Maastricht podobną do tej, którą wynegocjowały Wielka Brytania i Dania. Właściciele niemieckich obligacji nie mieliby nic przeciwko nowej sytuacji, bo ich wartość liczona byłaby teraz w nowej, silniejszej walucie.

Same korzyści dla Paryża

W działaniu Europejskiego Banku Centralnego nic właściwie by się nie zmieniło. Nie miałby tylko szefa pochodzącego z Niemiec (lub Holandii czy Austrii). Bez przeszkód ze strony Berlina, EBC mógłby zacząć skupować hiszpańskie i włoskie obligacje, tak samo jak banki na Wyspach i w Stanach kupowały obligacje swoich rządów.

Wraz z upływem czasu pozostali członkowie strefy euro wynegocjowaliby zupełnie nowy traktat, tworząc federalne ministerstwo finansów, do którego zadań należałoby emitowanie obligacji gwarantowanych przez wszystkie państwa strefy oraz zarządzanie polityką fiskalną.

Dla krajów łacińskich, w tym Francji, nowa sytuacja wiązałaby się z szeregiem zalet i brakiem poważniejszych wad. Odzyskałyby one kontrolę nad walutą, która mogłaby teraz zostać użyta do wykupywania rządowych długów. Można by ją wtedy dowolnie dewaluować bez ryzyka wojny handlowej z łacińskimi sąsiadami. W przypadku Paryża dochodzą do tego jeszcze korzyści geopolityczne. Nie musiałby już grać drugich skrzypiec u boku Berlina. Francja nie musiałaby też tracić swojego charakteru, upodobniając się za wszelką cenę do Niemiec.

Kraje centralnej Europy jak najszybciej chciałyby się przyłączyć do strefy euro. W końcu innym wyjściem byłoby posługiwanie się przeszacowaną walutą. Co więcej, Polska czy Węgry wolałyby postrzegać się raczej jako kraje europejskie podążające za Francją niż jako niemieckie kolonie gospodarcze. Wreszcie, powody do radości mieliby też członkowie francuskiej elity biurokratycznej, którzy znów staliby się jedynymi liderami projektu federalnej Europy.

Tymczasem niemieccy eksporterzy i banki odczuliby szok deflacyjny – tak wielki, że Berlin prawdopodobnie wróciłby do strefy euro z podkulonym ogonem, błagając o możliwość ponownego przyłączenia się do klubu pod przywództwem Paryża.

Słowem – francuska dyplomacja ma dziś szansę raz na zawsze wyjść na prowadzenie w wyścigu o przywództwo nad Europą i to mimo potęgi gospodarczej Niemiec.

Inne wyjście

Nie ma czasu na brukselską etykietę

Kto powstrzymuje europejskie rządy od poparcia pomysłu euroobligacji? Według Martina Sandbu, komentatora Financial Times, są to Niemcy. Publicysta uważa, że rozwiązaniem może okazać się zostawienie Berlina na uboczu.

„Weźmy strefę euro bez Niemiec. Pomyślmy o zgodnych ze sobą państwach takich, jak Holandia, Austria, Finlandia czy Słowacja. Pomińmy też Grecję. Pozostałe jedenaście państw może stworzyć rynek obligacji wart około trzech i pół miliarda euro. Wskaźniki makroekonomiczne takiej grupy nie byłyby wiele gorsze od wskaźników całej strefy euro.

Dla Brukseli takie wyłamanie się byłoby trudne do zniesienia. Tyle że tak samo sprzeczna z duchem europejskim wydaje się sytuacja, w której wysiłki grupy państw, gotowych zrezygnować z części swojej suwerenności dla ratowania sytuacji, torpedowane są przez upór Berlina. Można by to było zrozumieć, gdyby pieniądze na całą operację szły z niemieckiej kieszeni. Ale tak przecież nie jest.

Jak tego typu ruch przyjęty zostałby w Niemczech? Pod względem gospodarczym Berlin mógłby odkryć, że jego przewaga, jeśli chodzi o pożyczki, stopniała. Inwestorzy mieliby przecież teraz inny wybór - rynek euroobligacji, większy i bardziej atrakcyjny od niemieckiego. Z kolei pod względem politycznym wyborcom może nie spodobać się to, że Berlin pozostałby na bocznym torze integracji. Ta obawa może być nawet większa niż obecny strach, że to z ich kieszeni pokryta zostanie walka z europejskim kryzysem. Tak więc pozostali członkowie strefy euro mają teraz w rękach potężną broń. Powinni jej użyć”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat