Sława Horsta Schlämmera przekroczyła już Alpy i Morze Wattowe. Pierwsze wystąpienie tego tłustego dziennikarzyny, który najwyraźniej ma problem z alkoholem, odbyło się wprawdzie już cztery lata temu, ale rzeczywistą popularność zastępca szefa redakcji dziennika w Grevenbroicher zdobył dzięki wkręceniu się w niemiecką kampanię przed wyborami do Bundestagu.
Podczas gdy większość Niemców wciąż zadaje sobie pytanie, gdzie właściwie leży to całe Grovenbroich, Horst zdążył już założyć własną partię i zaistnieć w mediach. Tego dumnego posiadacza „pederastki” można podziwiać na szklanym ekranie. Film, opowiadający o człowieku z prowincji, który stał się kanclerzem Niemiec, 20 sierpnia wszedł do niemieckich kin.
(zwiastun filmu "Horst Schlämmer – lsch kandidiere")
Inwazja fikcyjnych postaci
Za politykiem, serwującym swoim zwolennikom slogany w rodzaju: „Solarium dla wszystkich!” albo „Yes weekend!”, kryje się najbardziej lubiany w Niemczech komik Hape Kerling. To on i jego upodobanie do ożywiania fikcyjnych osobowości dały się w ostatnich latach zapamiętać.
Jednak żadne z jego wcieleń nie poczynało sobie tak jak Schlämmer, którego nie zadowalała już szkodliwa dla zdrowia praca dziennikarza. Więc postanowił wkroczyć w prawdziwe życie: „Nazywam się Horst Schlämmer. Jestem Państwa przyszłym kanclerzem”. Widza przebiegają dreszcze, a Kerling chichocze ukradkiem.
„Nie jestem wymyśloną postacią, tylko istnieję naprawdę. Czasem jestem wirtualny, ale generalnie bardziej realny”.
Ale kim właściwie jest Horst Schlämmer? Żyjącym naprawdę dziennikarzem z westfalskiej prowincji? Postacią wymyśloną przez Hape’a Kerkerlinga? Czy może jednym i drugim? Najlepsza odpowiedzią będzie chyba przywołanie konceptu hiperrealizmu, który był na ustach wszystkich, kiedy rozkwitał postmodernizm. Koncept – z grubsza biorąc – na tym polega, by sprawić, że świadomość nie jest w stanie rozróżnić rzeczywistości od perfekcyjnie skonstruowanej iluzji.
Chociaż Schlämmer w wywiadzie dla magazynu Spiegel wcale nie wątpi w swoje istnienie. „Nie jestem wymyśloną postacią, tylko istnieję naprawdę. Czasem jestem wirtualny, ale generalnie bardziej realny”. Na pytanie, po czym można to poznać, odpowiada: „Można mnie dotknąć, i pachnę”.
Fikcyjni prezydenci i ci, którzy chcą nimi zostać
Hape Kerling nie jest pierwszym komikiem, który wywołał sensację na politycznej scenie. Francuski aktor Cristophe Salengro stworzył już w 1984 r. w programie telewizji Canal+ postać prezydenta z Groland, co chętnie interpretuje się jako parodię francuskiej polityki. Jak i wszystkie realnie istniejące państwa, także i Groland ma swój własny hymn, flagę, a nawet składa się tam podania o paszport. Każdy też może być wybrany na prezydenta Groland. Jest tylko małe „ale”: jedynie urzędujący prezydent ma prawo do głosowania.
Również Ędward Ącki wtrąca się w polityczny biznes. Fikcyjna postać polityczna, która została stworzona przez dziennikarza i radiowca Szymona Majewskiego, chce jednego: porządnie posprzątać w polskiej polityce. Już sama nazwa jego partii, ĘĄ – Szczerzy do bólu, pokazuje, że Ącki wysiłków nie szczędzi. Podczas antykorupcyjngo wystąpienia, publicznego „prania państwowych brudów” przed Pałacem Kultury, pojawiło się niemało fanów. Do kandydowania w następnych wyborach prezydenckich w Polsce pozostaje mu tylko jeden mały krok, więc Lech Kaczyński powinien się dobrze przygotować, żeby wygrać z karykaturą w czerwonej bejzbolówce.
Strach grasuje w europejskich parlamentach
Czy więc strach niektórych felietonistów przed inwazją fikcyjnych postaci w narodowych parlamentach jest uzasadniony? Horst Schlämmer – obrzydliwy stwór Kerkelinga lubi wprawdzie pokazywać w krzywym zwierciadle nasze społeczeństwo, które interesuje się coraz bardziej prominentami, a coraz mniej politykami, ale przecież nie oznacza to końca poważnej polityki. Wprawdzie w mediach zrobiło się głośno o kandydaturze Schlämmera na prezydenta, jednak formalności, niezbędnych do założenia partii i kandydowania, nie dopełnił.
Dokładnie tak samo było w przypadku prezydenta republiki Groland: Chciał ubiegać się wprawdzie o stołek w Pałacu Elizejskim, jednak poległ przy zbieraniu niezbędnych do tego podpisów. Gdyby ze Schlämmerem stało się to samo, wziąłby w końcu sprawy papierkowe na siebie. Ponieważ to, czy polityk, który reklamuje się hasłem: „Liberalnie, konserwatywnie i na lewo – dla każdego coś dobrego”, może zdobyć odpowiednią liczbę głosów, jest już samo w sobie wątpliwe.
Lilian Maria Pithan, tłum. Magdalena Walczak