Latynoamerykańska gorączka

Opublikowano w dniu 30 czerwca 2010 o 12:44

Z południowafrykańskich stadionów powiało nudą. Ostatnie mecze 1/8 nie dostarczyły spodziewanych emocji, Hiszpania wymęczyła szczęśliwe zwycięstwo z Portugalią, a Paragwaj w jeszcze większych bólach, i dopiero po serii rzutów karnych, pokonał Japonię.

Wcześniejsze spotkania tej rundy przejdą raczej do historii z powodu tragicznych pomyłek sędziów, a nie pięknej gry zespołów. W ogóle, gdy się temu przyjrzeć z dystansu, mistrzostwa w RPA są dość mdłe i politycznie poprawne aż do bólu. Gdzie te czasy, gdy futbol był wojną, jak utrzymywał legendarny trener holenderskiej jedenastki Rinus Michels, sam nazywany skądinąd „Generałem”, a ze zwycięstwa pomarańczowych nad Niemcami w ME w 1988 r. Holendrzy cieszyli się bardziej niż z zakończenia II wojny.

Brytyjsko-holenderski historyk Ian Buruma podkreśla w jednym z ostatnich artykułów, że piłka nożna od zawsze była „prymitywną plemienną rozrywką”, która dawała okazję znudzonym piłkarskim fanom, by posmakować wojennych emocji bez narażania życia. Nie przypadkiem wiele piłkarskich klubów w Europie do dziś nie rozstała się z dawno temu przylepionymi etnicznymi łatkami. Każdy, kto choć trochę interesuje się piłką, wie, że Ajaks Amsterdam, Cracovia czy Tottenham to „żydowskie kluby”, a Celtic Glasgow to drużyna „katolicka”.

Konotacji takich i wywołujących je emocji próżno jednak szukać na boiskach RPA. Trzeba przyznać, że FIFA skutecznie je wypleniła za pomocą mocno nagłaśnianych kampanii i drakońskich kar dla tych, którzy łamali jej zalecenia. Widać za to, że – przynajmniej w niektórych przypadkach – gra tych lub innych drużyn narodowych może odzwierciedlać ducha nacji, którą reprezentują. Weźmy choćby takich Francuzów. Skłóceni między sobą, a także z trenerem, skażeni grzechem pierworodnym, jakim był awans do finałów dzięki oszukanej bramce Henry’ego, jak niepyszni musieli pakować walizki już po fazie grupowej. Mało tego, do domu wracali chyłkiem, z podkulonymi ogonami.

Newsletter w języku polskim

Politolog Dominique Moisi porównuje wzlot i upadek Les Blues do rozpadu Imperium Rzymskiego. „Słaby cesarz (prezes francuskiego związku piłki nożnej), wybrał niekompetentnego generała (trenera Raymonda Domenecha), który nie potrafił zainspirować najemników (zawodników) lub zaszczepić w nich zbiorowego poczucia poświęcenia i obowiązku”. Inni widzą w mundialowej klęsce analogię do wstydliwej kampanii 1940 r., gdy bojaźliwa armia francuska schowała się za linią Maginota, by biernie przyglądać się blitzkriegowi niemieckiego generała Guderiana.

|W przeciwieństwie do pogrążonych w apatii i zmęczonych kryzysem potęg europejskich, takich jak Anglia, Francja czy Włochy, których drużyny już wróciły z RPA, grające z polotem i fantazją zespoły z Ameryki Południowej wydają się odbiciem rosnącej roli tego kontynentu na świecie. Brazylia i Argentyna kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa, podobnie Urugwaj. Nawet maleńki Paragwaj awansował do ćwierćfinału mistrzostw świata. Rośnie rzesza tych, którzy twierdzą, że finał imprezy będzie rozgrywką latynoamerykańską. Kto wie, może triumf na Mundialu przejdzie do historii jako początek epoki, w której stare potęgi zastąpiła młoda, ożywcza siła.

MZ

Kategorie
Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!