Gdy cała Europa wyległa na ulicę, w stolicy kraju nad Wisłą odbyła się niezbyt liczna solidarnościowa manifestacja. Świadczy to tylko o tym, że w rządowej strategia walki z kryzysem jest wyjątkowo wiele bojaźni.
Jak okiem sięgnąć, od Paryża po Ateny, narody buntują się przeciwko rządowym planom oszczędnościowym. I nic dziwnego. Jeśli brytyjscy konserwatyści chcą ciąć wydatki w niektórych dziedzinach o 25 procent, a hiszpański premier Zapatero uszczuplać odprawy, skracać urlopy (pensje w administracji już obcięto o 10%) oraz liberalizować rynek pracy, to musi to budzić ostre sprzeciwy tych, w których działania te uderzą. Czyli szarych obywateli, bo przecież nie w finansistów i bankierów, zawsze mogących liczyć na ratunek ze strony państwa.
Weźmy pierwszy z brzegu przykład, pogrążony skandalami bank Anglo-Irish. Irlandzki rząd wesprze go zawrotną sumą 50 mld euro, przez co tegoroczny deficyt budżetowy Zielonej Wyspy wyniesie 32% PKB! Ale przecież Anglo-Irish jest „za duży, żeby upaść”. Tak więc statystycznie każdy Irlandczyk będzie musiał wyłożyć 8, 095 euro, aby spłacić ten ogromny deficyt.
Czyż to nie denerwujące i rażąco niesprawiedliwe? Wszak jeszcze tak niedawno Irlandię stawiano za wzór innym, próbowano naśladować jej model rozwoju, wygłaszano peany na jej cześć, także w Polsce. Irlandzki przykład skłania do refleksji.
Nie ma co chełpić się chwilowym powodzeniem, mydlić oczy gospodarczymi wskaźnikami i spoczywać na laurach, dziękując Bogu za to, że polski system bankowy był zbyt zacofany, aby popaść w takie tarapaty, jak zachodnie instytucje finansowe. Czas podjąć bardziej radykalne działania, jeśli to Polska ma pozostać „zieloną wyspą” na mapie Europy, a nie gwiazdą jednego sezonu. Za rogiem czają się wyzwania, o jakich nam się jeszcze nie śniło…