László Rajk – Fidesz ma zamiar pozostać przy władzy

Opublikowano w dniu 5 stycznia 2012 o 17:34

Profesor László Rajk wykłada na budapeszteńskim Uniwersytecie Filmu i Teatru. Jest architektem i projektantem. Był też jednym z czołowych dysydentów w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, gdy Węgrami rządzili komuniści. Jego ojciec – po którym odziedziczył imię – został zamordowany podczas czystek w 1949 r. Rajk przyłączył się do demokratycznej opozycji w 1975 r. Sześć lat później był jednym z założycieli niezależnego wydawnictwa podziemnego AB Publishing House. Współtworzył również Związek Wolnych Demokratów – powstałą w 1988 r. węgierską partię opozycyjną wobec reżimu. Gdy nadeszły nowe czasy, stał się parlamentarzystą. Był nim nieprzerwanie aż do 1996 r. W latach 2004–2010 zasiadał we władzach węgierskiej telewizji publicznej.

W przeprowadzonej w maju 2011 rozmowie z portalem Presseurop analizuje kontrowersyjną politykę rządzących obecnie nad Dunajem konserwatystów Viktora Orbána.

Jak opisałby pan politykę rządzącej tu obecnie partii Fidesz?

Po pierwsze, trzeba sobie powiedzieć, że osiągnęła ona niebywały sukces. Wybory z 2010 r. były absolutnie uczciwe. Nie zanotowano żadnych oszustw. Ta partia naprawdę zdobyła 53% głosów. Węgierski system wyborczy sprawił, że w ten sposób Fidesz mógł wprowadzić do parlamentu 2/3 posłów. Wszystko odbyło się najzupełniej legalnie – nie ma co do tego wątpliwości.

Motywacją prawicy jest dziś utrzymanie się przy władzy. Takie działania jak zmiana konstytucji czy prawa mediów mają jeden cel – uchronić Fidesz przed demokratycznymi mechanizmami checks and balances. Chodzi tu na przykład o ograniczenie kompetencji Trybunału Konstytucyjnego czy nominowanie podległego sobie prokuratora generalnego.

Newsletter w języku polskim

We wrześniu podobnie stanie się w przypadku sędziów Sądu Najwyższego, jestem o tym przekonany. Te trzy instancje, mające w zamierzeniu ograniczać władzę rządu, teraz są w jego rękach. A to oznacza, że politycy Fideszu mogą uchwalać takie ustawy, jakie im się żywnie podoba. To pozwoli im na okopanie się przy władzy.

Weźmy jakiś konkretny przykład – kwestię budżetu. Prawica pracowała nad nim w trzech krokach.

Po pierwsze, politycy uchwalili prawo mówiące, że jeśli ustawa budżetowa nie zostanie przeprowadzona przez parlament do marca, prezydent może go rozwiązać. Jak na razie nie ma w tym nic zdrożnego.

W następnym kroku utworzono komisję budżetową wyposażoną w prawo weta wobec uchwalonego przez parlament budżetu.

I ten pomysł wydaje się z pozoru służyć ograniczeniu roli parlamentarnej większości.

Wreszcie, Fidesz wypełnił komisję swoimi ludźmi. Co to oznacza? Gdyby w przyszłym roku stronnictwo to straciło w wyborach władzę, a na jego miejsce przyszedł nowy gabinet, szybko może się okazać, że prawicowa komisja będzie stawiać weto w nieskończoność wobec każdej jego propozycji budżetowej. Efekt? Przychodzi prezydent – i mówi: „Sorry, chłopaki, robimy nowe wybory”. Dodajmy, że na Węgrzech prezydenta wybiera parlament, więc obecnie jest to człowiek Fideszu.

Takie właśnie mechanizmy mam na myśli, gdy mówię, że partia Orbána będzie się teraz okopywać przy władzy.

Czy taki sposób rządzenia to tylko węgierski problem, a może również europejski?

Jeśli przeanalizujemy wszystkie maleńkie detale, takie jak zmiana ustawy zasadniczej czy prawa medialnego, widać, że mogą one nieść ze sobą poważne niebezpieczeństwo. W końcu wymienione przeze mnie mechanizmy działają w europejskich ramach.

W całej Wspólnocie jest jeszcze tylko jeden podobny kraj, Włochy. Ale na Węgrzech wszystko odbywa się w szybszym tempie, więc nasz przykład jest bardziej jaskrawy.

Nad Dunajem nie ma na przykład przepisów zakazujących bluźnierstwa, które byłyby sprzeczne z regulacjami Komisji Europejskiej. Ale tak naprawdę formalne prawo nie jest wcale potrzebne. Media są bowiem ściśle monitorowane. Podobnie jest z tak zwaną mową nienawiści, która w Unii od zawsze jest bardzo delikatną kwestią.

Czy sądzi pan, że Unia Europejska i poszczególne kraje członkowskie wystarczająco głośno wyrażały swój sprzeciw wobec działań Orbána? Czy zrobiły wystarczająco wiele w tej kwestii?

W przeciwieństwie do Włoch, Węgry spotkały się z ogromną krytyką. Konstytucję skrytykowała Komisja Wenecka (ciało doradcze przy Radzie Europy zajmujące się ochroną wolnością słowa i demokracji – przyp. red.).

OECD i Międzynarodowy Instytut Prasowy protestowały przeciwko nowym regulacjom medialnym. Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców podniósł kwestię traktowania na Węgrzech Romów. Zewsząd wciąż słychać potępienia w sprawie konstytucji.

Nie sądzę, by głosy krytyki musiały być jeszcze głośniejsze.

Nie zapominajmy, że wydarzenia, które dziś rozgrywają się nad Dunajem, wcześniej obserwowaliśmy też na północy Afryki. To cud, że ludzie przyglądają się temu, co dzieje się na Węgrzech. To pewnie kwestia tego, że to kraj leżący w samym środku Europy.

Po tym, co stało się we Włoszech, ludzie zaczynają się obawiać, że do podobnych rzeczy dojść może i w pozostałych państwach Starego Kontynentu. Obawiam się, że mają rację.

Kategorie
Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!