Martin Schulz: „Demokracji w Europie trzeba bronić”

Opublikowano w dniu 26 lipca 2012 o 09:41

Martin Schulz nie owija w bawełnę. W wywiadzie, którego udzielil Presseurop przy okazji swojego oficjalnego pobytu w Paryżu, przewodniczący Parlamentu Europejskiego przypomniał, że ta instytucja musi jeszcze walczyć o swoje istnienie w pejzażu wspólnotowym – przeciw rynkom, które chcą narzucić demokracji swój rytm, przeciw lekceważeniu pracy eurodeputowanych, ale także przeciwko europejskim przywódcom, którzy mają wciąż nikłe pojęcie o demokratycznym funkcjonowaniu UE.

Przewodniczy pan Parlamentowi Europejskiemu od 6 miesięcy i ma pan pozostać jego szefem aż do 2014 r. Jaka jest linia przewodnia w pana działaniach na tym forum?

Parlament Europejski jest matecznikiem demokracji w Europie. Demokracja w Europie wymaga obrony, nie można pozwolić, byśmy się poddali zasadzie, według której potrzeby rynków regulują demokrację. To demokracja powinna kontrolować rynki. Nadzorować działania nie tylko w obrębie narodów. Potrzebujemy parlamentaryzmu ponadnarodowego, który zapewnia prawowitość ponadnarodowym instytucjom wykonawczym. To jest obowiązek Parlamentu Europejskiego. Co nie budzi entuzjazmu jakiejkolwiek egzekutywy. Ale nigdy w historii żaden parlament nie otrzymał swoich praw w prezencie od możnych tego świata. O uprawnienia parlamentów zawsze toczono walkę. I to jest moim podstawowym obowiązkiem.

Czy Parlament dysponuje wszystkimi środkami potrzebnymi, by wypełniać tę misję?

Newsletter w języku polskim

Parlament ma wszystkie takie środki. Jest wystarczająco mocny, by wykorzystywać swoje uprawnienia legislacyjne. Jeden tylko przykład – unijna Rada Ministrów Spraw Wewnętrznych postanowiła odebrać Parlamentowi część uprawnień do zarządzania strefą Schengen. W odpowiedzi Parlament zawiesił 5 najważniejszych punktów tego postanowienia i niczego nie będzie negocjował, póki Rada nie porzuci swego poronionego pomysłu. Sygnalizowano mi już, że ona jednak podejmie pertraktacje.

Szefowie Rady Europejskiej, Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego wspólnie wypracowali raport „Ku rzeczywistej unii monetranej”. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego nie uczestniczył w ich pracach. Czy chciał pan, żeby to panu zaproponowano, czy też takie działanie było zgodne z przyjętą procedurą?

Ona ilustruje sposób myślenia kilku reprezentantów Unii Europejskiej. Nie żyjemy w czasach kongresu wiedeńskiego, kiedy mocarstwa europejskie spotykały się za zamkniętymi drzwiami, żeby następnie, ku zaskoczeniu słabszych partnerów zakomunikować im, co ma zostać zrobione. My jesteśmy demokracją wielonarodową i to, że Parlament Europejski, a w tym przypadku jego przewodniczący, został pominięty, ilustruje, w jakim stopniu ci ludzie mają pojęcie o demokracji.

Byłem zdziwiony, że swoje wątpliwości wraził tylko José Manuel Barroso (przewodniczący Komisji Europejskiej). Nie oczekuję, że coś takiego może zrobić Herman Van Rompuy, przewodniczący Rady Europejskiej, ponieważ należy do ludzi, którzy nie chcą mieć do czynienia z Parlamentem. Podobnie jak większość, choć na szczęście nie wszyscy ci ludzie. Po panu Draghi (prezesie Centralnego Banku Europejskiego) nie spodziewam się niczego, a Jean-Claude Juncker (przewodniczący eurogrupy) nie wypowiadał się dotychczas na ten temat. Ale mimo wszystko odnieśliśmy sukces, Parlament został włączony do procesu decyzyjnego i podobnie jak rządy krajowe będzie konsultowany co do projektu przedstawionego przez Van Rompuya; a potem – zobaczymy...

Europa sfederalizowana musiałaby mieć silniejszy parlament. A wydaje się, że o takiej wizji dotychczas nie ma mowy.

Parlament Europejski jest bardzo mocny. Sądzę, że jesteśmy jednymi z najpotężniejszych prawodawców w Europie. Na przykład porozumienie ACTA zostało odrzucone. Podobnie jak projekt Swift – dotyczący transferu danych bankowych do Stanów Zjednoczonych (przyjęty dopiero po renegocjacjach). Proszę sobie przypomnieć dyrektywę dotyczącą usług, znaną jako dyrektywa Bolkensteina, także odrzuconą. Decyzją Parlamentu Europejskiego nastąpiła obniżka cen zagranicznych połączeń z telefonów komórkowych, czyli roamingu.

Mamy pewien problem – jesteśmy legislatorem potężnym, ale słabo postrzeganym. Do zadań przewodniczącego należy przezwyciężanie tej słabości.

Jak tłumaczy pan tę slabość?

Rządy, które są innym źródłem systemu prawnego w Europie, mają własne, krajowe opinie publiczne, co pozwala im przedstawiać każdy z naszych sukcesów jako sukces narodowy. O naszym Parlamencie w takich razach się zapomina. Co trudne do uniknięcia w sytuacji, gdy nie mamy rządu europejskiego.

Teraz to brukselska Komisja jest rządem europejskim, z większością rządową, która wspiera jej przewodniczącego i z walczącą przeciw temu stanowi rzeczy opozycją. Mamy system znany wyborcom na poziomie lokalnym, regionalnym i państwowym, ale nie na europejskim.

Mam nadzieję, że po najbliższych wyborach europejskich, gdy przewodniczący Komisji będzie wyłaniany przez Parlament Europejski, powstanie nowa sytuacja, zaistnieje związana z tym przewodniczącym większość, która go wybrała, aprobuje go i wspiera przeciw mniejszości, która wyraziła sprzeciw. Mam nadzieję, że to sprawi, iż Parlament będzie bardziej dostrzegany przez europejską opinię publiczną.

Każdy parlament czerpie legitymizację z głosowania, które go wyłoniło. Parlament Europejski mógłby zwiększyć swoją dzięki prawdziwie europejskim wyborom. Czy pan, jako przewodniczący Parlamentu, jest w stanie przyczynić się do tego, by europejskie wybory odbywały się w oparciu o listy ponadnarodowe?

Sądzę, że w tym kierunku zmierzamy. Realizujemy traktat lizboński, który przewiduje, że Rada Europejska proponuje Parlamentowi kandydata lub kandydatkę na stanowisko przewodniczącego Komisji w poszanowaniu wyniku europejskich wyborów. Wielkie rodziny polityczne w Europie wypracowują teraz procedurę nominowania swoich kandydatów na to stanowisko. Pozwoli to po raz pierwszy poprowadzić europejską kampanię wyborczą, w której nie będzie się wzywać do wyboru Parlamentu.Co ważne, bo dotychczasowa praktyka jest dziwna.

Rzecz w tym, że identyfikacja wyborcy z jego tendencją polityczną następuje w warunkach walki konkretnych kandydatów, a nie na wezwanie do wyboru instytucji, którą się wyłania. Teraz wyborcy nie bardzo wiedzą, do czego posłuży ich głos, co zrobią deputowani, których wybrałem? Co zrobią z moim głosem? To ograniczało wybory europejskie do funkcji pewnego rodzaju testu narodowego. Sądzę, że najbliższym razem będziemy już mieli do czynienia z inną sytuacją. To także poprawi frekwencję. I zapewni Parlamentowi Europejskiemu większą legitymizację.

Kategorie
Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!