Mantra wzrostu

Opublikowano w dniu 4 września 2012 o 12:24

Po wakacyjnym zawieszeniu broni nadszedł czas podejmowania ważkich decyzji. 12 września niemiecki Trybunał Konstytucyjny zadecyduje, czy kluczowy dla ratowania strefy euro europejski mechanizm stabilizacyjny (ESM) jest zgodny z Konstytucją Niemiec. Jeśli Trybunał nie podważy konstytucyjności ESM, będzie można wdrożyć opracowany i przećwiczony już sposób udzielania pomocy zadłużonym krajom: najpierw zobowiązanie do oszczędności i konkretne decyzje w tej sprawie, a dopiero później pieniądze. Tak jak to się dzieje w przypadku Grecji, która pod koniec września lub na początku przyszłego miesiąca zostanie poddana ocenie „trójki” (EBC-MFW-UE).

Jeśli raport okaże się niesatysfakcjonujący, a sporo wskazuje, że taki właśnie będzie, to Grecy prędko nie ujrzą kolejnej transzy pomocy w wysokości 42 mld miliardów euro. Stracą też zdolność obsługi własnych długów, co może się zakończyć wyjściem ze strefy euro. Niektórzy uważają, że obu stronom wyszłoby to na zdrowie. Inni , jak np. Adam Davidson na łamach New York Timesa, twierdzą, że do dramatu nie dojdzie, kanclerz Angela Merkel będzie jednak trzymać Grecję w niepewności do ostatniej chwili. Zarówno jedni, jak i drudzy zgadzają się, że nawet jeśli Ateny opuszczą strefę, nie pogrąży to wspólnej waluty, lecz doprowadzi do wzmocnienie eurolandu.

W Foreign Affairs C. Fred Bergsten przekonuje, że, choć EBC i rząd niemiecki, które spierają się obecnie o to, jak ograniczyć ryzyko rozprzestrzenienia się kryzysu na Hiszpanię i Włochy, do tej pory robiły wszystko, co było konieczne dla ratowania euro. Teraz też tak postąpią, tyle tylko, że nie są zainteresowane, by stało się to szybko. Dlaczego? Albowiem jednej i drugiej stronie zależy na wykorzystaniu obecnego kryzysu do przeprowadzenia kluczowych reform w strefie euro i wzmocnienia europejskiej gospodarki.

Zbyt szybka obietnica bailoutu lub wykupienia przez EBC obligacji zadłużonych krajów eurolandu byłyby wielce ryzykowne, bo zdjęłaby z zadłużonych krajów presję konieczną do tego, by ich przywódcy przepchnęli przez parlamenty krajowe niepopularne decyzje polityczne, konieczne do przeprowadzenia reform.

Newsletter w języku polskim

Innym powodem jest to, że czterej główni wierzyciele: Niemcy i bogate kraje Północy, EBC, firmy prywatne oraz MFW cały czas starają się zrzucić na partnerów główny ciężar finansowania europejskich dłużników. Jednocześnie wszyscy zdają sobie sprawę, że upadek wspólnej waluty byłby „polityczną i gospodarczą katastrofą”. Dlatego, gdy nie będzie już odwrotu, ponownie sięgną do sakiewki.

Tylko po co, pyta na łamach Guardiana Charles Eisenstein. Aby jeszcze bardziej nakręcić spiralę zadłużenia? Jeszcze bardziej zwiększyć konsumpcję? Ponownie rozgrzać do czerwoności tryby gospodarczej machiny? Może zamiast modlić się do bożka gospodarczego wzrostu, czas zapomnieć o niekończącym się wzroście, pogodzić z recesją i zmienić swoje nawyki?

Co bowiem oznacza wzrost gospodarczy? Większą konsumpcję i to dość szczególną: większą konsumpcję dóbr i usług wymienialnych na pieniądze. Oznacza to, że jeśli ludzie przestaną dbać o własne dzieci i w zamian zapłacą za opiekę nad nimi, to gospodarka będzie się rozwijać. Ekonomiści twierdzą, że to dobrze.[…] Im więcej jest do kupienia, tym więcej korzyści. To dlatego jesteśmy o tyle bogatsi, szczęśliwsi mamy więcej czasu niż wcześniejszej pokolenie. Prawda?

Niekoniecznie. Konsumpcja podobnie jak wzrost nie może rosnąć w nieskończoność, przekonuje autor, surowce naturalne też kiedyś się skończą. Dlaczego zatem liberałowie i konserwatyści tak gorliwie gonią za wzrostem? Wszystko dlatego, że nasz system finansowy może funkcjonować jedynie, gdy gospodarka rośnie. Pieniądz to de facto dług obciążony procentem, pojawia się dopiero wtedy, gdy ktoś złoży obietnicę, że go zwróci z nawiązką. Dlatego długów zawsze będzie więcej niż pieniędzy. Nie jest to problemem, gdy gospodarka się rozwija, a system zasilany jest nowymi pieniędzmi (i długami). Gdy jednak zaczyna zwalniać, wysychają źródła pożyczek, zadłużenie wzrasta szybciej niż dochody, obsługa długów staje się coraz trudniejsza, coraz więcej ludzi traci pracę, mnożą się bankructwa.

Do niedawna banki centralne miały na to sposób, po prostu skupywały obligacje skarbowe, co powodowało obniżenie stóp procentowych i stymulowało akcję kredytową. Dziś, gdy podstawowe stopy procentowe oscylują wokół zera, próbują robić to samo. Zdają się mówić: „jeśli masz tyle pieniędzy, że nie wiesz, co z nimi zrobić, a boisz się ich pożyczyć, to może damy ci jeszcze więcej pieniędzy?”.

„Zupełnie jakby dać skąpcowi dodatkowy worek złota z nadzieją, że zacznie się nim dzielić”, podsumowuje The Guardian i proponuje, by banki centralne zaczęły wspierać finansowo nie prywatne instytucje finansowe, jak to było do tej pory, lecz zwykłych obywateli. Na początek mogłyby dodrukować tyle pieniędzy, by wykupić długi studentów oraz posiadaczy kredytów hipotecznych i konsumpcyjnych, a potem zmniejszyć oprocentowanie tych pożyczek do zera. Uwolnieni od spirali zadłużenia obywatele dysponowaliby dużo większą siłą nabywczą i mogliby pomóc w szybkim wyjściu z kryzysu. Jestem za…

Kategorie
Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!