Bombardowania i co dalej

Opublikowano w dniu 21 marca 2011 o 12:46

Gdy się obserwuje rakiety i bomby spadające na Libię, trudno uniknąć pytania o prawdziwe motywy tej interwencji. Uczciwa odpowiedź musi budzić dyskomfort.

Niewielu się spodziewało, że Rada Bezpieczeństwa ONZ w ekspresowym tempie przyjmie rezolucję 1973uprawniającą społeczność międzynarodową (czyt. NATO) do użycia siły w Libii.

Jeszcze mniej było takich, którzy wierzyli, że ledwie dzień później na kraj ten spadną pierwsze bomby. Na czele tych niedowiarków stał sam pułkownik Kaddafi, który najwyraźniej nie docenił determinacji Zachodu.

Decyzja Rady Bezpieczeństwa uruchomiła wojskową machinę. Jednak nie stało by się tak, gdyby nie poparcie Ligi Arabskiej. I tu właśnie kryje się wstydliwy sekret operacji „Świt Odysei” (temu, kto wymyślił tę nazwę należy się medal za odwagę).

Newsletter w języku polskim

Albowiem kiedy Rada Bezpieczeństwa debatowała nad rezolucją 1973, w Jemenie i Bahrajnie brutalnie tłumiono „arabską wiosnę”. Oddziały „bratniej” saudyjskiej armii usunęły demonstrantów z placu Perłowego w Manamie, a w Sannie w starciach z siłami rządowymi zginęło w ostatnich dniach ponad 40 osób.

Zachód odpowiedział zawoalowaną krytyką. I nie mogło być inaczej, skoro ceną arabskiego poparcia dla interwencji w Libii było ciche przyzwolenie na pacyfikację demokratycznych zrywów w Bahrajnie i Jemenie.

Zapewnienie sobie dostaw ropy naftowej i uniemożliwienie Iranowi zdobycia przyczółka na Półwyspie Arabskim (ludność Bahrajnu to w 80% szyici, także oni zamieszkują wschodnie bogate w ropę tereny Arabii Saudyjskiej) po raz kolejny okazało się ważniejsze od praw człowieka, pragnienia wolności i demokracji.

A przecież to właśnie one są źródłem arabskich rewolucji. Jak pisze brytyjski historyk Neal Ascherson na łamach Observera, problem polega na tym, że Zachód zbyt często rzuca się w wir działań, mających poprawiać jego własne niegdysiejsze decyzje, które okazały się błędne, starając się przy tym zwalczać symptomy, a nie przyczynę choroby.

Na Bliskim Wschodzie zaś przyczyna wydaje się dość oczywista – przeżarte korupcją, autokratyczne rządy kleptokratów wywodzących się z jednego plemienia czy rodziny. Podobnie jednak jak w przeszłości, tak i teraz w przypadku Libii, niektórzy z tych dyktatorów są Zachodowi bardziej bliscy niż inni.

Litości nie ma tylko dla tych, którzy tak jak Kaddafi czy Saddam Hussajn, zagrali Europie i Stanom Zjednoczonym na nosie, grożąc na dodatek, że ujawnią wszystkie ich cyniczne gierki.

Europejscy politycy, a Nicolas Sarkozy przede wszystkim, bardzo źle znoszą takie osobiste upokorzenia. Zwłaszcza gdy w grę wchodzą jeszcze dostawy strategicznego surowca, jakim jest ropa naftowa.

Największą niewiadomą pozostaje dziś to, na jak długo aliantom starczy determinacji, aby prowadzić wojnę powietrzną z pułkownikiem Kaddafim. Nie ma bowiem raczej co liczyć, że samymi nalotami uda się go zmusić do ustąpienia.

Tym bardziej że siły opozycyjne są na razie zbyt słabe, by samodzielnie pokonać go na lądzie. Wszystko wskazuje na to, że czeka nas długa wojna na wyczerpanie. Zarówno Irak jak i Afganistan pokazał, że ten rodzaj konfliktu niezbyt służy transatlantyckiemu sojuszowi.

Kategorie
Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!