Kto się boi Berlusconiego?

Opublikowano w dniu 14 grudnia 2012 o 15:58

„Rozgorączkowane i zupełnie nie na miejscu reakcje europejskich polityków na wieść o mym ponownym zaangażowaniu się w politykę są obraźliwe dla swobody wyboru Włochów”. Słowa Silvio Berlusconiego wygłaszane na forum europejskim nieraz budziły zażenowanie, ale tym razem trudno odmówić mu racji. Informacja, że pewien obywatel UE ma zamiar skorzystać z podstawowego w demokracji prawa, wystarczyła do rozpętania lawiny oburzonych komentarzy, i to w takiej tonacji, jakby mowa była o nadchodzącej apokalipsie. W szczególności ze strony niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, wedle której powrót Cavaliere zagroziłby istnieniu całej Unii.

Nie wszyscy jednak w Niemczech są tego samego zdania. Na łamach Spiegla Wolfgang Muenchau napisał, że z powodu kandydatury Berlusconiego, który określił spready mianem „szwindla” mającego uzasadnić rygory narzucone przez Niemcy,

po raz pierwszy polityka kryzysowa znalazła się w centrum kampanii wyborczej dużego kraju europejskiego. […] We Włoszech odbędzie się debata polityczna na temat słuszności cięcia wydatków publicznych w okresie recesji oraz dalszego posłuszeństwa wobec niemieckiego dyktatu w kwestii oszczędności. Moim zdaniem to świetna rzecz.

Z wyjątkiem konkluzji analizę tę podziela na pewno większość liderów europejskich. I w tym sęk – aż do teraz „konsensus brukselski”, na którym bazowała reakcja na kryzys euro, był chroniony przed normalną demokratyczną debatą. Z oczywistych zresztą powodów, otóż sama możliwość – choćby odległa – że kraj z czwartym długiem publicznym na świecie stanie okoniem i rozbije i tak chwiejną strategię antykryzysową UE, wystarczyła do wywołania paniki na giełdach i zagrożenia stabilności krajów peryferyjnych.

Newsletter w języku polskim

Kryzys wykazał raz na zawsze, że przyjęcie euro spowodowało wyjęcie polityki budżetowej z prerogatyw władz poszczególnych krajów. Pośród propozycji zawartych w tzw. programie federalistycznym słusznie zawarto stworzenie ministerstwa finansów strefy euro, które gwarantowałoby konwergencję działań. O wiele bardziej mglista i odległa jest perspektywa unii politycznej, która stanowiłaby jej legitymizację polityczną właśnie.

W oczekiwaniu, aż się ziści, będziemy świadkami niekończącej się serii „kluczowych szczytów”, podczas których przywódcy silniejszych krajów będą się dogadywać za zamkniętymi drzwiami, niczym na wiecznym kongresie wiedeńskim. Ten model historia już zdezawuowała. Dalsze przymuszanie do realizacji decyzji podjętych w trakcie brukselskich kontredansów poprzez presje, mniej lub bardziej zawoalowane pogróżki albo systematyczne przylepianie etykietki „populisty” każdemu, kto śmie protestować (jak to się dzieje już od trzech lat przy okazji wszystkich wyborów w krajach peryferyjnych) będzie skutkować jedynie namnożeniem się wszelakich Berlusconich albo Orbanów.

Podczas debaty nad unią polityczną systematycznie pomija się jeden szczegół, Unia Europejska ma już organ władzy wykonawczej i ministrów – czyli Komisję i jej członków, choć faktycznie łatwo o tym zapomnieć. Jak wykazały negocjacje nad budżetem UE, przesunięcie akcentu na metodę uzgodnień międzyrządowych – czego ukoronowaniem było utworzenie zbędnej funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej – przyćmiło rolę Komisji, której obecny przewodniczący został wybrany także dlatego, iż nie jest skłonny przeciwstawiać się swoim pracodawcom.

Ale sedno problemu jest znane jeszcze sprzed czasów Barroso. Fakt, że europejska władza wykonawcza nie podlega Parlamentowi, lecz zależy od kamaryli szefów rządów i państw, stanowi anomalię instytucjonalną upodabniającą UE do szesnastowiecznych monarchii, a nie do demokratycznego państwa.

Jak pisała holenderska gazeta Trouw, „tylko kiedy skład Komisji Europejskiej będzie powiązany z orientacją polityczną Parlamentu, głos obywateli będzie w stanie zdeterminować kierunek UE”, co położy wreszcie kres epoce technokratów i nadzwyczajnych gabinetów. Tymczasem należy dalej mieć zaufanie i szacunek do demokracji w poszczególnych krajach. Europejczycy już wykazali, że umieją głosować w sposób odpowiedzialny, kiedy jest to w ich interesie. Pozostawmy im ocenę Silvio Berlusconiego i jemu podobnych.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat