„Niezrozumiały”, „umiarkowanie bezużyteczny”, „celowo niejasny” – trudno powiedzieć, by redakcja Economista kiedykolwiek rozpływała się specjalnie w pochwałach dlatraktatu lizbońskiego. Dzisiejszy wstępniak sygnalizuje jednak nowe podejście do tego dokumentu, z którym są tylko problemy. Okazuje się, że to, co ze sobą niesie, nie jest wcale „aż takie złe”. Londyński tygodnik sądzi, że po przyjęciu traktatu przez Irlandczyków i jego ratyfikacji najważniejsze zadania to przede wszystkim „poprawa słabych wyników gospodarczych Europy”, dzięki reformom poszerzającym zakres swobód, zmniejszenie kosztów administracji, co umożliwi stawienie czoła Chinom i Ameryce, oraz zachowanie wspólnego rynku – „największego osiągnięcia Europy”.
Niemniej – zauważa Economist – projekt Europejski „poświęcił zbyt wiele spośród pierwszych 50 lat swojego istnienia na obserwacjach własnego pępka”. Aby właściwie wykorzystać okres po przyjęciu traktatu, Wspólnota musi pozostać wierna „najskuteczniejszej jak dotąd zasadzie jej polityki zagranicznej: własnemu rozszerzeniu” i wybrać „osoby o odpowiednim kalibrze” na stanowiska prezydenta i ministra spraw zagranicznych. Pierwsze z nich powinien zająć ktoś, kto ma rzeczywiście coś do powiedzenia, a nie „kolejny Europigmej”. Brak poparcia dla takiego kandydata jak Tony Blair będzie dla świata sygnałem, że Europa „pogrążyła się znowu we marazmie”.