„Potrzebujemy czegoś więcej”, woła na pierwszej stronie cypryjski Politis. Dyrektor wykonawczy tutejszego Banku Centalnego stracił właśnie stanowisko. To efekt presji ze strony „trójki” (Europejskiego Banku Centralnego, Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego). Wcześniej do dyspozycji zarządu oddał się szef banku Andreas Artemis. Dymisja nie została jednak przyjęta.
Bank przejdzie wkrótce restrukturyzację. To część planu narzuconego Cyprowi przez „trójkę”. A tymczasem prezydent kraju Nicos Anastasiades zapowiada utworzenie „komisji śledczej, która odpowiedzieć ma na pytanie, kto zawinił kryzysowi”.
Jak pisze dziennikCyprus Mail*, „śledztwo jest potrzebne, nawet jeżeli w jego wyniku nikt nie trafi do więzienia”. Autor komentarza redakcyjnego przyznaje, że „postawienie zarzutów kryminalnych tym, którzy doprowadzili cypryjską gospodarkę na skraj przepaści, może się okazać niezwykle trudne”.
Gazeta za winnego uznaje Demetrisa Christofiasa i pyta retorycznie:
Czy to przestępstwo, że prezydent jest pozbawionym kompetencji i inteligencji populistą, który nie ma zielonego pojęcia o tym, jak działa gospodarka, nie zdaje sobie sprawy z wagi sektora bankowego, a do tego nieustannie podlizuje się związkowcom? Poprzedni prezydent, który z pewnością zasłużył na miano pierwszego podejrzanego, powiedziałby nam zapewne, że bronił interesów ludzi pracy. A czy śledztwo wytknęłoby też palcem szefa Banku Centralnego? Przecież wciąż pozostaje on na swoim stanowisku i sprawuje swoją funkcję. On z kolei powiedziałby nam to, co już słyszeliśmy podczas wczorajszej konferencji prasowej, że Europejski Bank Centralny pokładał w nim zaufanie. Mógłby dodać, że wszystko, co robił odbywało się za wiedzą i przy wsparciu tej instytucji.