„Policja atakowana, a Londyn płonie” głosi tytuł artykułu w Guardianie. Informuje o rozruchach w stolicy Wielkiej Brytanii, które rozpoczęły się w nocy z soboty na niedzielę i trwały przez cały weekend. Zamieszki zaczęły się w północnej dzielnicy Tottenham i były następstwem rozprzestrzenienia się protestów po tym, jak policja śmiertelnie postrzeliła pewnego mężczyznę. Podpalano samochody policyjne i budynki centrów handlowych. Według doniesień tego lewicowego brytyjskiego dziennika do poniedziałku zaaresztowano ponad 160 osób, 35 stróżów ładu publicznego odniosło rany, a grabieże rozszerzyły się na południowe i wschodnie dzielnice Londynu. Minister spraw wewnętrznych powrócił z wakacji, aby zająć się kryzysem, który najwyraźniej się pogłębia.
Tłumy „rabowały sklepy w środku dnia”, donosi prawicowy dziennik Daily Telegraph, a nawet – w iście angielski sposób ‒ „tworzyły się uporządkowane kolejki, aby ukraść ubrania” z jednego z plądrowanych sklepów.
Nic nie usprawiedliwia tych skandalicznych zachowań, pisze komentator Guardiana, ale policja, a w szczególności oddziały zajmujące się przestępczością zbrojną, powinny również zachować ostrożność i unikać działań zaogniających sytuację. Muszą też podjąć właściwe śledztwo w sprawie strzelaniny, która te zamieszki wywołała. W przeciwnym wypadku mieszkańcy biedniejszych dzielnic Londynu będą mieli rzeczywiste podstawy do sądzenia, iż „są otoczeni przez zbyt wielu policjantów, jak gdyby byli kryminalistami, a jako ofiary chronieni przez zbyt niewielu”.