Przywódcy brytyjskich konserwatystów Davidowi Cameronowi nieźle oberwało się za wyprowadzenie torysów z Europejskiej Partii Ludowej (EPP) i zawiązanie nowej frakcji w Parlamencie Europejskim. Prasa na Wyspach oskarżyła go niemal o zdradę ojczyzny. Suchej nitki nie zostawił też na Cameronie Timothy Garton Ash. Historyk ten zastanawia się na łamach Guardiana, czy polityka, który porzuca zwycięskie ugrupowanie, wybiera marginalizację i zawiązuje sojusz z polskimi populistami i łotewskimi nacjonalistami (ci ostatni skłonnymi są sławić wyczyny łotewskiego legionu SS podczas II wojny światowej), nie należałoby przypadkiem nazwać „idiotą” albo „szaleńcem”.
Choć widać na zdjęciach z nowymi sojusznikami, że Cameron wcale nie czuje się komfortowo w towarzystwie braci Kaczyńskich, a jego całe ciało zdaje się krzyczeć „nie chcę tutaj być?”, to zmysłów nie postradał. Co się zatem kryje za dziwną strategią lidera torysów? Obietnica złożona w 2005 eurosceptycznym członkom Partii Konserwatywnej. W zamian za ich poparcie w walce o przywództwo, Cameron nieroztropnie obiecał im opuścić szeregi EPP. Słowa dotrzymał, nawarzone piwo wypił, a teraz tylko patrzeć jak mu się ono czkawką odbije.
Między bajki włożyć należy mocno nagłaśnianą bliskość interesów PiS i brytyjskich torysów. Obie partie więcej dzieli niż łączy. Niedawno prezes Jarosław Kaczyński zapowiedział, że będzie walczyć o 10 mld euro dla polskich rolników. Jak na to zareaguje Cameron, zadeklarowany zwolennik ograniczania dotacji dla rolnictwa i dogłębnej reformy Wspólnej Polityki Rolnej? Potencjalnych punktów spornych jest zresztą więcej.
Sojusz torysów z PiS (oraz czeskim ODS i pomniejszymi partiami z Holandii, Węgier, Belgii, Finlandii i Łotwy) i opuszczenie przez nich partii, w której znajdują się ugrupowania kanclerz Angeli Merkel oraz Nicolasa Sarkozy’ego, oznaczać może , że Wielka Brytania powróci do roli hamulcowego w Unii. Groźba przeprowadzenia w Zjednoczonym Królestwie referendum w sprawie traktatu lizbońskiego, jeśli nie zostanie on ratyfikowany przed dojściem do władzy konserwatystów (co najpewniej stanie się wiosną przyszłego roku), jest bardzo realna, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę rosnącą popularność Partii Niepodległości, która najchętniej wyprowadziłaby Wielką Brytanię z Unii Europejskiej.
Wiele więc wskazuje na to, że najbliższe lata będą dla europejskiej integracji stracone. Zmarginalizowani w PE torysi, przynajmniej przez jakiś czas pozostaną poza głównym nurtem unijnej polityki. Tymczasem bez Wielkiej Brytanii aktywnie zaangażowanej w prace UE, nie może być mowy o pogłębianiu wspólnej polityki zagranicznej. Dopóki to nie nastąpi, dopóty amerykański prezydent nie będzie miał do kogo zadzwonić w Europie, a Wspólnota nie będzie w stanie stworzyć przeciwwagi dla rosnących w siłę Chin, Indii oraz innych wschodzących potęg. A wszystko to przez jedną, nieopatrznie złożoną, obietnicę.