Różnice wzrostu? Charles de Gaulle i Konrad Adenauer; François Hollande i Angela Merkel

Pięćdziesiąt świeczek, ale zapał już nie ten

Paryż i Berlin obchodzą rocznicę traktatu elizejskiego, który legł u podstaw ich sojuszu. Ale ich związek przeżywa kryzys – Francuzi krzywią się na sukcesy gospodarcze Niemców, ci z kolei z upodobaniem podkreślają słabości sąsiadów. Mimo to muszą nadal się kochać.

Opublikowano w dniu 21 stycznia 2013 o 16:41
Dieter Hanitzsch  | Różnice wzrostu? Charles de Gaulle i Konrad Adenauer; François Hollande i Angela Merkel

Życzenia noworoczne napłynęły do nas z niewielkim opóźnieniem. Nie te od naszego prezydenta, tylko od Angeli Merkel. Pojawiła się jak zjawa. Niczym monarchini. Dokonała nie byle jakiego wyczynu. Pamiętamy przecież jej wcześniejsze pesymistyczne prognozy: „Daleko nam jeszcze do przezwyciężenia kryzysu”. Teraz ujrzeliśmy ją całkiem inną. Na dziewięć miesięcy przed wyborami powszechnymi stała przed nami kanclerz władająca spokojnym krajem. Promienna, odziana w szarą satynę, z okien gabinetu mierzyła wzrokiem budynek Reichstagu, symbol niemieckiej demokracji parlamentarnej. Poważny ton, lekki uśmiech. Niektórzy zarzucają jej, fizykowi, córce pastora wychowanej we wschodnich Niemczech, że przedkłada nauki ścisłe nad nauki humanistyczne, że brak jej historycznego wyczucia, w chwili gdy waży się los Europy.
Angela Merkel ciężko pracuje, by wpisać się w tradycję ojców założycieli Republiki Federalnej. W swoich życzeniach sięgnęła pamięcią do czasów sprzed pięćdziesięciu lat, wspomniała o Walterze Bruchu, niemieckim wynalazcy telewizora kolorowego Pal, który rywalizował z naszym narodowym Secamem; przypomniała słowa Kennedy’ego, który ogłosił przed murem berlińskim „Ich bin ein Berliner”; oddała cześć Charles’owi de Gaulle’owi i Konradowi Adenauerowi, którzy przypieczętowali francusko-niemieckie pojednanie.

Pot i łzy

Zanim Angela Merkel zawalczy o trzecią kadencję, chce stworzyć sobie wizerunek godny jej wielkich poprzedników. Na spotkaniu w listopadzie 2012 r., przed wyjazdem po odbiór Pokojowej Nagrody Nobla przyznanej Unii Europejskiej, „normalny prezydent” François Hollande nie krył swojej dezaprobaty, wyrażonej w uwadze, że jadą po nagrodę, na którą zasłużyli dawni bohaterowie, Schuman, Monnet, Adenauer i im podobni. „Ale my też musimy być bohaterami”, odparowała Angela Merkel, która, jak wiadomo, fatalnie zarządzała na początku kryzysem euro, nie godząc się na niedopuszczenie do bankructwa krajów członkowskich unii walutowej.
Prawdziwy bohater musi cierpieć – Angela Merkel żąda zawsze potu i łez. W swoich życzeniach nie wspomniała o wysiłkach Greków i innych łacińskich narodów Europy doświadczonych kryzysem euro. Zanim jednak złożyła swoim rodakom życzenia „błogosławieństwa bożego”, odwołała się do greckiego filozofa Demokryta (460–370 przed Chrystusem): „Na początku trzeba wykazać się odwagą, szczęście przychodzi na końcu”.
A przecież Niemcy, jeśli wierzyć pani kanclerz, są bliscy szczęścia. Podczas gdy Francuzi się miotają, wczoraj w sporze z Nicolasem Sarkozym, dziś podzieleni na zwolenników 75% podatku i uciekinierów podatkowych, na obrońców małżeństwa gejów i ich katolickich przeciwników, kanclerz Niemiec uosabia naród zjednoczony. 31 grudnia kanclerz Merkel opowiedziała bajkę. O tym, jak udało się przekonać kolegom z drużyny piłkarskiej pewnego chłopca z Heidelbergu, że nie powinien zaniedbywać szkoły, w Niemczech sukces jednostki jest sukcesem zbiorowym. I to jakim sukcesem! Bezrobocie osiągnęło najniższy poziom od czasów zjednoczenia, za rządów Angeli Merkel zmniejszyło się dwukrotnie, w 2012 r. powstało 416 000 nowych miejsc pracy. Nigdy dotąd tylu Niemców nie miało zatrudnienia.
Tego samego wieczoru François Hollande próbował przekonać swoich współobywateli, że bezrobocie, które przez kolejnych dziewiętnaście miesięcy rosło, wreszcie pod koniec roku zmaleje. Ale na szczęście, jakim się cieszy Angela Merkel, trzeba sobie zasłużyć. Jeśli chcemy, by trwało, nie wolno nam ani na chwilę ustawać w wysiłkach. Minister finansów Wolfgang Schäuble, nie czekając na Trzech Króli, koniec politycznych wakacji w Niemczech, ogłosił nowe decyzje gospodarcze.

Wspaniały bal obłudników

Trudną jest partnerką Angela Merkel dla François Hollande’a, który miał nadzieję, że nie będzie musiał spędzać z nią zbyt wiele czasu. Jest bardziej popularna niż kiedykolwiek dotąd. Siedmiu na dziesięciu Niemców ją lubi. François Hollande będzie więc musiał udawać, że się nawzajem z kanclerz kochają. Ministerstwa spraw zagranicznych Francji i Niemiec przygotowują na 21–22 stycznia w Berlinie, z okazji pięćdziesięciolecia traktatu elizejskiego, wspaniały bal obłudników. Obywatelom dostanie się to, co zawsze: wspólne posiedzenie francuskiego i niemieckiego rządu, wystąpienia Angeli Merkel i François Hollande’a w Reichstagu. Ukoronowaniem obchodów będzie koncert w Filharmonii Berlińskiej. I to wszystko.
Media nagłośnią wydarzenie, mówić będą o woli francusko-niemieckiego współdziałania, ale dwoje przywódców nie przewidziało z tej okazji żadnej istotnej inicjatywy politycznej. Po obu stronach Renu wyczuwa się z trudem skrywaną irytację – Niemcy gardzą Francuzami, którzy zaniedbują się gospodarczo, Francuzi narzekają na mocarstwowe dążenia Niemców. Oskarża się ich o to, że chcą zniszczyć Peugeota, nie chcą uznać francuskiej wyższości w przemyśle kosmicznym, meteorologicznym itd. Angela Merkel zachowuje się jak władczyni imperium, Niemcy trochę jak imperialiści, a Francja niebezpiecznie zbliża się do germanofobii.

Z perspektywy Niemiec

Newsletter w języku polskim

Spory ku lepszej przyszłości

„Spory tworzą przyjaźń”. Prawdziwa siła relacji między Berlinem i Paryżem wynika z ich odwiecznych kontrowersji, uważa Die Welt am Sonntag.

Oczywiście, stwierdza niedzielne wydanie Die Welt, „wszystko dzieli Francuzów i Niemców. Pierwsi widzą tę „parę” jako Mariannę, piękność o nagich piersiach spragnioną wolności oraz Bismarka, wąsacza w butach z cholewami i wirtuoza władzy. Drudzy zaś są zwolennikami metafory technicznej – „francusko-niemiecki motor”. Ale w sumie ten związek to wielka wartość:

„Jeden kraj nie zagwarantuje postępu Europy. [...] Adenauer i de Gaulle ciągle sprzeczali się w sprawie stosunków ze Stanami Zjednoczonymi i autonomii Europy; Kohl i Mitterrand w sprawie zjednoczenia [Niemiec] i euro. Zawsze było napięcie, to ujawniało się we wszyskim, ale w końcu osiągnięto kompromis, który pchnął Europę do przodu”.

To w tym duchu, podkreśla WAMS, traktat elizejski nakłaniał do tego, aby jak najwięcej obywateli nauczyło się języka drugiej strony i utrzymywało stałe kontakty na wszystkich szczeblach.

W ten sposób rozwinęła się unikalna europejska sieć, w której nikt nie musi porzucać swojej tożsamości. I to wyjaśnia, dlaczego Francja i Niemcy odgrywają dziś role liderów Europy. Nie tworzą one dwustronnego stowarzyszenia wykluczającego innych, ale raczej dają przykład, jak dyskutować na temat głównych konfliktów Unii – i tym samym integrują pozostałych.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat