Wszyscy są zgodni co do jednego – problemem Europy jest deficyt demokracji, brak legitymacji i bezpośredniego kontaktu z obywatelami. Wszyscy, poza prezydentami i premierami strefy euro, którzy bez żenady mianowali Yvesa Merscha, obecnego prezesa Narodowego Banku Luksemburga, członkiem zarządu EBC podczas piątkowego szczytu, mimo odrzucenia tej kandydatury przez Parlament Europejski.
Poprzez tę nominację Rada Europejska pokazuje, jak mało do powiedzenia ma Parlament Europejski, a przecież wmawiano nam, że dysponuje „prawdziwą” władzą, od kiedy obowiązuje traktat lizboński. Powód odrzucenia przezeń tej kandydatury – płeć Merscha – można było uznać za absurdalny. Zresztą nie ma on tutaj żadnego znaczenia. Chodzi o to, że w systemie demokratycznym nie da się niczego zatwierdzić bez aprobaty parlamentu. Jest to złota reguła ważniejsza od tej dotyczącej budżetu [złota reguła odnosi się najczęściej do trzyprocentowego progu dla deficytu budżetowego]. Jednak nie ma o niej wzmianki w europejskich traktatach.
Zarządzanie szczytami
Obecność Yvesa Merscha w zarządzie EBCuwidacznia również, w jak złym kierunku Europa teraz podąża. Prezydenci i premierzy chcą, aby tylko ich głos był słyszalny. Problem w tym, że ma to znacznie poważniejsze konsekwencje niż samo mianowanie Luksemburczyka. Zarządzanie kryzysem zadłużeniowym – który polega od dwóch lat na dmuchaniu na zimne podczas kolejnych „szczytów ostatniej szansy” – jest wynikiem tego katastrofalnego funkcjonowania. Niedawne fiasko eurogrupy w sprawie Grecji, któremu mają zaradzić w poniedziałek, jeszcze raz to udowodniło.
Ustanowienie europejskiego parlamentaryzmu przyczyniłoby się do powstania poczucia przynależności do wspólnoty na szczeblu europejskim, którego teraz bardzo brakuje. Obywatele poczuliby się do odpowiedzialności, a parlamentarzyści i premierzy zdziałaliby więcej dobrego. Ponadto należy podkreślić, że ci sami premierzy, którzy teraz zupełnie zignorowali głos posłów do PE, będą opłakiwali niską frekwencję przy najbliższych eurowyborach wzdychając o „tej chorobie, która dotknęła naszą demokracji”.
Członkowie drugiej kategorii
Tak naprawdę to nominacja Yvesa Merscha jest jeszcze bardziej niepokojąca, niż nam się może wydawać. Jest to triumf pewnej koncepcji Europy. Jeżeli chodzi o politykę pieniężna, to możną ją nazwać wejściem sokoła do zarządu. Sokoła, który będzie głosem Bundesbanku i który prawdopodobnie będzie sprzeciwiał się uczestnictwu – które jest przecież niezbędne – EBC w zarządzaniu kryzysem w imieniu „stabilności”.
A teraz weźmy pod lupę reprezentatywność w Europie. Objęcie stanowiska przez Yvesa Merscha oznacza, iż Hiszpania straciła swojego stałego przedstawiciela w zarządzie. Madryt sprzeciwiał się zresztą tej nominacji. Nie ma co się łudzić, nie przez przypadek Hiszpania została pozbawiona swojego reprezentanta w najwyższej instancji EBC. Stało się tak z powodu jej sytuacji gospodarczej.
Innymi słowy kraje pogrążone w kryzysie stają się członkami drugiej kategorii. Albo stoi za tym jeszcze gorsze uzasadnienie – premierzy mogli uznać, że równowaga między „Północą” a „Południem” musi być zachowana, co by oznaczało, że „etniczne” kryterium jest tutaj najważniejsze. Jeżeli tak ma wyglądać zarządzanie naszym kontynentem, to jest to przerażająca perspektywa.
Wątpliwości co do znaczenia Luksemburga
Wreszcie, ta nominacja Luksemburczyka potwierdza, że Wielkie Księstwo Luksemburga jest niezmiernie nadreprezentowane w instytucjach europejskich, ponieważ jego premier jest już przewodniczącym eurogrupy. Owszem, należy przyznać, że poddani jegomości Wielkiego Księcia Henryka są trochę bardziej zdolni od innych Europejczyków, ale nie jest to bez znaczenia, szczególnie teraz, kiedy sama Komisja Europejska piętnuje złą wolę tego małego państwa, jeżeli chodzi o walkę z rajami podatkowymi, podczas gdy jednocześnie większe kraje toczą bój o przywrócenie równowagi finansowej.