Wcale nie zamierzał się tymi sprawami w najbliższym czasie zajmować. Geert Mak pisze książkę o Stanach Zjednoczonych, więc Europa zeszła na plan dalszy. Ale kiedy niemiecki tygodnik Die Zeit zaczął się zastanawiać, dlaczego europejscy intelektualiści zamilkli, napisał niedużą dość ponurą książkę „De hond van Tišma. Wat als Europa klapt?" [Pies Tišmy. A jeśli Europa się rozpadnie?].
Wraz historykiem Normanem Daviesem, znawcą Europy, Geert Mak doszedł do wniosku, że grudniowy szczyt przywódców europejskich pogrzebał jego ostatnie nadzieje. „Obawiam się, że to już koniec”.
Za mała była skala działań i zbyt późno je podjęto. Za mało było pieniędzy na fundusz ratunkowy, za mało możliwości wymierzania sankcji, za mało wizji i w efekcie niedostateczne zarządzanie na szczeblu europejskim. „Niemcy Merkel”, pisze Geert Mak, „zaprzepaściły historyczną szansę – mogły stać się prawdziwym liderem Europy. Ze strachu przed widmem inflacji Niemcy spychają Europę w recesję”. „To błąd. Lepiej byłoby zacząć drukować pieniądze. I nie dociskać śruby południowym krajom tak, że ledwie dyszą”.
Pisze pan, że trzeba „odzyskać” Europę, która musi odrzucić logikę pieniądza. Ale jak? W 1989 r. wolny Zachód wygrał z komunizmem. I dopuścił do straszliwej ewolucji gospodarek w kierunku kasynowego kapitalizmu.
Kiedy się robi interesy, podejmuje się ryzyko. Za nasze wysiłki może nas spotkać nagroda, ale sprawy mogą również przybrać zły obrót. Wie o tym każdy komiwojażer. Tymczasem w wolnym handlu przeszkadzają banki, które rozpętały coś w rodzaju antydemokratycznej rewolucji. Zagarnęły władzę. Wszyscy wychodzą z tego kryzysu wyjątkowo pokiereszowani, tylko nie ci, którzy ponoszą zań winę. Bankom nic nie grozi, a płaci za to sektor publiczny.
Uczestniczyłem niedawno w spotkaniu, na którym wybitny chiński ekonomista i wysoki urzędnik afrykańskiego banku centralnego karcili grupę europejskich specjalistów z sektora bankowego. To ciekawy dziejowy zwrot. Afrykanin mówił: „W waszych bankach pracuje mnóstwo wyjątkowo kompetentnych ludzi, jednak popełnili oni wszystkie błędy, jakie tylko można sobie wyobrazić. Da się to wytłumaczyć wyłącznie tym, że na ich decyzjach zaważyły inne czynniki. W Afryce nazywamy takie czynniki korupcją”. Nawiązywał do premii i miał całkowitą rację.
Europa miała być próbą zbudowania ponadgranicznej demokracji. Czy demokracja nie jest w stanie stawić czoła nieokiełznanemu globalnemu rynkowi?
To właśnie bardzo mnie zasmuca. Mimo swoich wad, swoich ran i swoich garbów Unia Europejska jest fantastycznym doświadczeniem. I dlatego musimy zawzięcie jej bronić. W naszym szalonym XXI wieku UE powinna być wzorem pozwalającym przetrwać demokratycznym wartościom. Jeśli Europa nie zdoła tego uczynić, inni wypełnią powstałą po niej próżnię. Amerykanie, Chińczycy, Brazylijczycy, Rosjanie.
UE jest tworem wyrosłym z wiary w możliwość realizacji życia wspólnotowego. Czy okaże się, że populiści mają rację? Że to się nie sprawdza?
Nie, tylko pod jednym względem mają rację: Europą zawładnęło uczucie frustracji. W Holandii jest ono bardzo silne. Inne kraje pomrukują jeszcze z zadowolenia. Wyrazicielami tych frustracji są właśnie populiści. Rozumiem krytyki zgłaszane pod adresem Europy. Ale zamykanie się w sobie przypomina trochę wiarę w cuda. Narodowy mit jest czymś niewiarygodnie kuszącym. Czasem zdarza mi się pomyśleć w łóżku przed zaśnięciem: „Jakże byłoby wspaniale stać się choć na kwadrans prawicowcem!”.
Frustrację wyczuwa się również w pańskiej książce. Ma pan duszę Europejczyka i patrzy pan na świat jak historyk. Mimo to nie widzi pan wyjścia z sytuacji. W końcu pan przyznaje, że to nie działa.
Może to smutne, ale nie było to dla mnie niespodzianką. W ostatnim rozdziale mojej książki „W Europie. Podróż przez XX wiek” (wyd. PIW, 2008) napisałem już, że statek, który ma 27 kapitanów na mostku, bardzo się chwieje. Zapowiadałem, że w razie sztormu zaczną się poważne kłopoty. A teraz sztorm szaleje.
Pańska książka kończy się ponurym akcentem. Jakie nadzieje wiąże pan z 2012 r.?
Wszystko zależy od tego, w jakim kierunku pójdzie Europa. Czy pozostanie instytucją wspólnotową kierowaną przez potężną Komisję Europejską, czy też stanie się zdecentralizowaną instytucją międzyrządową, jak sobie tego życzą Niemcy. Holandia mogłaby odegrać w tej sprawie rolę łącznika. Nie jesteśmy tak dogmatyczni jak Niemcy. Weźmy więc na siebie tę rolę, choćby we własnym interesie. Bo jesteśmy i nadal będziemy krajem zwróconym ku światu.