Z powtórnym referendum traktatowym wiąże się wydarzenie o trwałym znaczeniu politycznym. Ponad 800 tys. ludzi, czyli około jednej trzeciej elektoratu, zostało pozbawionych praw przysługujących im w wolnym państwie. Nastąpiło to ponad rok temu, kiedy rząd – nie mając dla swoich działań żadnych podstaw – poderwał zaufanie do demokratycznego procesu podejmowania decyzji, mimo że zapisano go w naszej konstytucji, i mimo że powinien mieć on wartość absolutną, tak jak wszystkie referenda w przeszłości.
Trzy główne partie, Fianna Fail, Fine Gael i Partia Pracy, które w wyborach powszechnych reprezentowały przeważającą większość głosujących, postanowiły odwrócić się plecami do wszystkich tych, którzy zwyciężyli w pierwszym referendum. Okazało się, że ani to zwycięstwo mówiących NIE, ani ich narastające wątpliwości co do legalności, uczciwości i zgodności z konstytucją tego, co teraz nastąpiło, nie ma żadnego znaczenia. To najprawdziwsze pozbawienie praw politycznych.
Generalnie osiągnięcie takich praw wiąże się w systemie demokratycznym z uzyskaniem reprezentacji parlamentarnej. Decyzja, by powrócić do zagadnienia rozstrzygniętego już przez większość, była rozmyślnym cofnięciem tych praw. Unia Europejska tolerowała to, co się działo, i brała w tym udział poprzez bezpośrednie prowadzenie kampanii, finansowanie poparcia dla zwolenników traktatu lizbońskiego i świadome manipulowanie faktami na jego temat.
Wszystko to nieodwracalnie zdyskredytowało wyniki. Najgorszy jednak, zarówno dla tych u władzy, jak i w opozycji, jest nieodparty fakt, że wokół głosujących dwukrotnie na NIE stworzono polityczną próżnię.
Ta część opinii publicznej – rozgniewana, oszukana, znieważona i powszechnie zlekceważona – zapewne nie jest tak liczna, jak zwolennicy trzech głównych partii. Z tego powodu nazwałbym ją „czwartą siłą”. Jeśli jednak ludzie ci zorganizują się i zdecydują się w przyszłości na działalność polityczną, będzie ich wystarczająco wielu, by uzyskali znaczące wpływy. Zarówno wśród głosujących na TAK, jak i na NIE, znalazłoby się niemało takich, którzy powitaliby to z radością. Próżni nie wypełni bowiem również Sinn Féin, która ponownie prowadziła kampanię przeciwko traktatowi.
Co do Unii Europejskiej, to jej problemy z traktatem lizbońskim bynajmniej się nie skończyły. On nie zadziałał jak mechanizm jednoczący Europę. Podzielił 500 mld jej obywateli, a w atmosferze kryzysu gospodarczego podziały te jeszcze się pogłębiły. Sposób, w jaki kontynent patrzył na Irlandię, wcale nie był jednoznaczny, choć premier Brian Cowen ze swoją kampanią na TAK próbował w tym spojrzeniu dostrzec zdecydowaną przyganę.
Irlandia wychodzi z kampanii wyborczej głęboko podzielona, a powstałych szkód nie da się łatwo zlekceważyć.