Czasem duch przekory, ów słynny bałkański „inat”, bywa cechą pozytywną. Ale w tym przypadku, kiedy Bułgaria narobiła zamieszania w Brukseli, nie jest to z pewnością najlepsze wyjście. I po co było upierać się tak długo przy nieszczęśliwej kandydaturze Rumjany Żelewej, która wprawiła w zakłopotanie nie tylko Sofię, ale także nową Komisję Europejską? Działania zapobiegawcze podejmowane tu i ówdzie, aby wykazać, że to „inni zawinili”, tylko jeszcze bardziej skomplikowały zadanie bułgarskich władz [Żelewą w roli kandydatki na komisarza zastąpiła Kristalina Georgijewa].
Zwłaszcza że europejskie media poważnie traktują tę sprawę i skupiają się na niektórych deklaracjach premiera Bojko Borisowa, który jeszcze przed kilkoma dniami twierdził, że „Żelewa cudownie sobie poradziła” [w trakcie przesłuchania przez europosłów 12 stycznia]. I że osobiście sięgnął po telefon, aby oznajmić to europejskim przywódcom. „Rozmawiałem z kilkoma szefami państw, aby ich przekonać, że mamy dobrego kandydata. Powiedziałem, komu trzeba, że nie ma powodów do niepokojów”. Premier zachował się tak, jak gdyby chodziło o drobną sprawę między przyjaciółmi, którą załatwia się pokątnie. Ot tak, jak to u nas bywa, przy obiedzie albo przez telefon. A przecież chodzi o wspólne reguły, które należy uszanować.
W ten sposób światło reflektora przesunięto z Żelewej na tych, którzy ją popierają w samym europarlamencie, to jest na Europejską Partię Ludową (EPP, prawica), i samego szefa Komisji José Manuela Barroso. Bo oczywiście każdy musi zadać sobie teraz pytanie, z kim właściwie Borisow rozmawiał, aby przekonać go o zaletach bułgarskiej kandydatury. I co takiego zrobił, aby „uregulować problem”. Tak oto po raz kolejny udało nam się zaszokować Europę. Nasz brak wyczucia w kwestii tego, na co możemy sobie pozwolić i jak daleko możemy się posunąć, w końcu zbija z tropu i wprawia w zakłopotanie nawet tych, którzy nam dobrze życzą i próbują pomóc. Innymi słowy, trzy lata po wejściu Bułgarii do rodziny europejskiej sam ten fakt wciąż stanowi kulturowy szok, i dla nas samych, i dla naszych europejskich partnerów.
Przesłuchanie Żelewej przed Parlamentem Europejskim
Opinie
Bułgarski precedens
Wkrótce po swojej nominacji na stanowisko ministra spraw zagranicznych Rumjana Żelewa zobowiązała się „ulokować Bułgarię w centrum polityki europejskiej”. Dzisiaj – donosi bułgarski serwis informacyjny mediapool.bg – można by rzec, że ten cel został osiągnięty, ale z pewnością nie w taki sposób, jakiego by sobie życzyła. Zarówno ona sama, jak i cała Bułgaria, znalazły się w centrum bezprecedensowego skandalu, jaki wybuchł w Brukseli. Wprawdzie nie jest to zupełnie nowa sytuacja: przecież nie jest to pierwszy ani ostatni przypadek, gdy Parlament Europejski odrzuca jakiegoś kandydata. Ale po raz pierwszy zdarzyło się, aby zgłoszona kandydatura świadczyła o tak daleko posuniętym niezrozumieniu mechanizmów europejskich i obyczajów przyjętych w brukselskich instytucjach. Był to błąd w castingu, który może drogo kosztować także rząd Borisowa, wybranego właśnie po to, aby położył kres wątpliwym praktykom swoich poprzedników. Ta pomyłka może poważnie naruszyć jego kapitał zaufania zarówno w Brukseli, jak i na krajowym podwórku.