„Aborcja na telefon”, głosi tytuł w tygodniku Newsweek Polska. Mimo że polska ustawa antyaborcyjna należy do najostrzejszych w Europie (surowsze prawo obowiązuje tylko na Malcie i w Irlandii), „wykonanie zabiegu jest łatwiejsze niż zamówienie pizzy”. Możliwości są dwie: prywatne kliniki ginekologiczne za granicą, np. w Słowacji, bądź ich krajowe odpowiedniki, ogłaszające się w gazetach. W obu przypadkach za zabieg trzeba zapłacić co najmniej 500 euro. W ubiegłym tygodniu do Sejmu wpłynął obywatelski projekt wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji z wymaganymi 600 000 podpisów. „Nie ma powodów, by państwo utrzymywało licencję na zabijanie”, przekonuje pomysłodawca inicjatywy Mariusz Dzierżawski.
Jego przeciwnicy twierdzą natomiast, że surowsze, bardziej restrykcyjne prawo doprowadzi jedynie do rozkwitu aborcyjnego podziemia. Jak wygląda prawda? Oficjalnie w 2009 r. dokonano w Polsce 538 legalnych zabiegów usunięcia ciąży, nieoficjalne statystyki Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny mówią jednak o ponad 100 000 Polek rocznie, które usuwają płód. Zdaniem tygodnika oznacza to tyle, że obowiązująca od 1993 r. ustawa dopuszczająca przerwanie ciąży tylko w trzech przypadkach (gwałtu bądź kazirodztwa, zagrożenia dla życia lub zdrowia matki oraz trwałego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu) „praktycznie nie działa”. Z ostatnich sondażywynika, że 45% Polaków opowiada się za dopuszczalnością aborcji, przeciw jest 50% ankietowanych.