Koniec niemieckiej Europy

To jest już normą, że Berlin narzuca Europie swoją wizję polityczną i gospodarczą. Ale to nie takie proste, powiada felietonista Gazety Wyborczej, ponieważ niemiecki model społeczny upada, a sama Republika Federalna nie jest lepiej od swoich partnerów przygotowana do unii politycznej.

Opublikowano w dniu 21 czerwca 2012 o 15:08

Wokół niemieckiej polityki w Europie narosło wiele mitów, które nie ułatwiają zrozumienia dramatyzmu obecnej sytuacji. Przynajmniej dwa wymagają wyjaśnienia. Pierwszy mit mówi, że Niemcy – największy beneficjent wspólnej waluty i najsilniejsza gospodarka w UE – wypowiedzieli solidarność reszcie krajów i odwrócili się do nich plecami. W rzeczywistości bez zaangażowania Niemiec strefa euro już dawno by się rozpadła. W ostatnich trzech latach Berlin udzielił zagrożonym państwom do niej należącym kredytów i gwarancji kredytowych na sumę ponad 200 miliardów euro.

Drugi mit zakłada, że Niemcom powodzi się dzisiaj – mimo kryzysu! – tak dobrze, że kraj ten stracił zainteresowanie Europą i szuka partnerów w Chinach albo w Brazylii. Owszem, w pierwszym kwartale 2012 r. to właśnie handel z tymi krajami przyniósł gospodarce Republiki Federalnej wzrost, mimo pogarszającej się koniunktury. Ale jej eksport wciąż uzależniony jest od strefy euro, dokąd idzie ponad 40 proc. produktów (na rynek chiński 6 proc.). Krach wspólnej waluty i ewentualna destabilizacja społeczna i polityczna w części krajów dotknęłaby Niemcy bardziej niż wiele innych państw.

Koniec symbiozy

Źródła niemieckiego problemu Europy – albo problemu Niemiec z Europą – leżą gdzie indziej i sięgają głębiej.

Po pierwsze, obecny kryzys bardzo silnie w Niemcy uderza. Nie w sensie ekonomicznym, lecz politycznym i moralnym. Nie oznacza on wcale początku „niemieckiej Europy”, lecz przeciwnie – jej kres. System wspólnej waluty zbudowany był na wzorcach wziętych znad Renu z Europejskim Bankiem Centralnym będącym kopią Bundesbanku.

Newsletter w języku polskim

Krach tej „Europy z Maastricht” oznacza podważenie dwóch ważnych dla niemieckiej polityki przekonań, że jej recepty są najlepsze dla Europy i że rozwój lansowanego przez nią modelu gospodarczego przebiega w symbiozie z rozwojem europejskiej integracji.

Do czasów kryzysu oba te przeświadczenia miały silne uzasadnienie. Niemcy forsowały pogłębianie i rozszerzanie integracji, budowę wspólnego rynku i wprowadzenie euro – to wszystko służyło Europie. Ale było także warunkiem powojennego sukcesu Niemiec: odzyskania zaufania w świecie i rozwoju gospodarki zorientowanej na eksport. Co służy Niemcom, służy także Europie – do tego właśnie były one przyzwyczajone przez ostatnich kilka dekad. Ta symbioza się skończyła.

Przeczytaj cały artykuł na stronie Gazety Wyborczej.

Merkel-Hollande

Narcyz i histeryk

Zapewniając Hiszpanii wsparcie finansowe w wysokości 100 mld euro na ratowanie jej systemu bankowego, kanclerz Angela Merkel „na chwilę zapomniała o swoich zasadach”. Dała też do zrozumienia, że i Grekom coś niecoś skapnie. Jednak, jak pisze tygodnik Newsweek Polska, nie oznacza to jeszcze odwrotu od polityki zaciskania pasa i oszczędności:

Niemcy stały się narcystyczną potęgą – są niebywale dumne ze swojego sukcesu […] W Unii ich kanclerz zdaje się mówić: ‘Niech wszyscy będą tacy, jak my’. Ten narcyzm nie oznaczałby jeszcze tragedii, gdyby nie zmiana warty we Francji. Nowy prezydent nie szuka rozwiązania – zajmuje się jedynie robieniem na złość Berlinowi. Histerycznie żąda, aby Merkel – bez żadnych warunków wstępnych – podżyrowała gigantyczny weksel euroobligacji, którego Niemcy nie będą w stanie spłacić. Tak wygląda przywództwo Unii na pięć minut przed katastrofą. Dowodzi niemiecki narcyz. A francuski histeryk mnoży nierealne żądania. Bo nic innego nie potrafi.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat