O tym, że „31 sierpnia powietrze będzie przesycone wolnością”, zapewnia w tygodniku Wprost Robert Wilson, sześćdziesięciodziewięcioletni reżyser teatralny rodem z Teksasu. Jego przedstawienie „Solidarność. Mój anioł ma wolność na imię” uświetni w najbliższy wtorek 30 rocznicę podpisania porozumień sierpniowych Gdańsku. Utorowały one drogę do powstania „Solidarności”, pierwszego wolnego związku zawodowego w krajach bloku wschodniego. Tłem dla tegorocznych obchodów stała się ożywiona dyskusja na temat dziedzictwa „Solidarności” oraz jej dzisiejszej roli.
Kłopot ze zrozumieniem własnej tożsamości
Gazeta Wyborcza zapytała czwórkę młodych socjologów, rówieśników związku, co zostało z „Solidarności” i czy dziś jest jeszcze ważna. Dla trzydziestoletniej Agaty Szczęśniak „W ‘Solidarności’ ważny był pierwiastek utopii: przekonanie, że możliwa jest radykalna, nagła zmiana społeczna”, podczas gdy dla o rok starszego Michała Łuczewskiego „W dziedzictwie ‘Solidarności’ najważniejsza jest idea moralnej rewolucji, w historii Polski regularnie odkrywana i zapominana”. Karolina Wigura zwraca natomiast uwagę na dwa wzajemnie wykluczające się nurty opowiadania o „Solidarności”. W pierwszym „Solidarność” „to karnawał, podczas którego skłóceni Polacy osiągnęli jedność”. Druga opowieść mówi, „że w ‘S’ najważniejszą wartością nie była jedność, ale pluralizm” i podkreśla znaczenie walki o „możliwość wolnego wypowiadania się poza cenzurą. I prawo do tego, żeby się różnić”.
W wywiadzie z Józefem Piniorem, legendarnym działaczem „Solidarności” Newsweek pyta „dlaczego potencjał ‘Solidarności’ został tak bardzo roztrwoniony? W jaki sposób doszło do tego, że z ogólnonarodowego symbolu stała się ona polityczną przybudówką PiS?”. W odpowiedzi pada pogląd, że istnieje „jedna głęboka przyczyna: ‘Solidarność’ nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, czym w gruncie rzeczy jest, nie rozumiała własnej tożsamości. Kompletnie zagubiła się w czasie przełomu 1989 r.; w efekcie nie udało się zbudować na bazie tego związku partii politycznej, która by wyrażała interesy reprezentowanych przez nią grup społecznych...”.
„Kto mógł śnić o czymś takim 30 lat temu?”
Redaktor naczelny Wprost, Tomasz Lis, widzi paradoks w tym, że w dłuższej perspektywie najbardziej na „Solidarności” stracili ci, którzy byli jej najważniejszymi akuszerami: „robotnicy z wielkich, socjalistycznych zakładów pracy, inteligencja (pracująca miast i wsi) oraz Kościół”. Ale jeszcze więcej „straciła jednak sama ‘Solidarność’. I solidarność. Jej z kolei najcięższe ciosy zadali twórcy i ludzie ‘Solidarności’. Lech Wałęsa identyfikujący ‘Solidarność’ z sobą. Prawdziwi patrioci z ‘Solidarności’ identyfikujący Wałęsę z jakąś agenturą. [...] Były prezydent i były premier, którzy uznali, że to oni są najlepszymi depozytariuszami tradycji ‘Solidarności’. [...] Ich idea ‘Polski solidarnej’, służąca temu, by Polskę podzielić”.
Z większym optymizmem wypowiada się Mirosław Czech w Gazecie Wyborczej. Jego zdaniem „Pokolenie ‘Solidarności’ sprostało testowi na narodowe przywództwo w okresie budowania nowego państwa”, stając się „pierwszą wygraną generacją w nowoczesnych dziejach Polski. Nie musi patrzeć na klęskę insurekcji [...]. Stać je na luksus polityki małych kroków: wzrostu dobrobytu Polaków, umacniania miejsca Polski w zjednoczonej Europie”. „Może to nie jest spełnienie wszystkich dzisiejszych marzeń – ale kto mógł śnić o czymś takim 30 lat temu?”, konkluduje Czech.