Dzieci Marksa i Microsoftu

Idąc do wyborów pod hasłami większej przejrzystości w życiu publicznym oraz demokracji bezpośredniej, Partia Piratów zyskała poparcie co dziesiątego mieszkańca Berlina. Tym samym przestała ona być ugrupowaniem ubranych w bluzy z kapturem komputerowych maniaków i otworzyła się na całe społeczeństwo.

Opublikowano w dniu 20 września 2011 o 15:22

Jak pokazały wyniki niedzielnych wyborów do lokalnego parlamentu, mieszkańcy Berlina – miasta wielu różniących się od siebie środowisk – zgadzają się zasadniczo w dwóch kwestiach. Po pierwsze, nikt nie lubi liberałów z FDP – nawet w zamożnych dzielnicach w zachodniej części miasta poparcie dla nich nie przekroczyło 3 proc. Po drugie, cała stolica Niemiec zapałała sympatią do Piratów, którzy w niemal wszystkich okręgach pokonali próg wyborczy 5 proc. W niektórych dzielnicach wyprzedzili Partię Zielonych, gdzieniegdzie nawet chadeków z CDU.

Warto przy tym podkreślić, że mieszkańcom blokowisk w dzielnicy Marzahn-Hellersdorf czy zadbanych kamienic w Steglitz daleko do cyfrowej bohemy, co pokazuje, że wyborców tego ugrupowania nie da się zredukować do wspólnoty zaprzysięgłych maniaków komputerowych. Co więcej, górnolotne hasła wolności głoszone przez Partię Piratów wydają się trafiać na większy odzew w społeczeństwie niż polityka FDP spod znaku krawatów i włosów na żel.

W programie wyborczym berlińskiego oddziału partii można znaleźć postulaty bezpłatnej komunikacji miejskiej oraz bezwarunkowego dochodu podstawowego, co sprawiło, że w trakcie wieczoru wyborczego komentatorzy uznali Piratów za skrajnie lewicowych. Utwierdził ich w tym zapewne wygląd niektórych członków tego ugrupowania, którzy pozostali wierni bluzom z kapturem. Podstawowe wartości reprezentowane przez nich wymykają się jednak klasycznemu podziałowi na lewicę i prawicę.

„Wolność”, „otwartość“ i „przejrzystość“ – te trzy słowa stanowią trzon programu międzynarodowego Ruchu Piratów, który po raz pierwszy przybrał formę partii politycznej pięć lat temu w Szwecji. Zrodził się on wówczas ze sprzeciwu wobec obowiązującego prawa autorskiego, a jednym z najważniejszych tekstów założycielskich była „Deklaracja niepodległości cyberprzestrzeni” autorstwa Johna Perry’ego Barlowa, niegdyś autora tekstów piosenek zespołu Grateful Dead, później współzałożyciela organizacji pozarządowej Electronic Frontier Foundation, która za cel postawiła sobie walkę o wolności obywatelskie w Internecie. W tekście z 1996 r. Perry sprzeciwia się próbom regulacji sieci podejmowanym przez rządzących i powołuje się przy tym na słynnych liberałów: Thomasa Jeffersona, Johna Stewarta Milla, Alexisa de Tocqueville’a i Louisa Brandeisa.

Newsletter w języku polskim

Wierność dawnym doktrynom to niekoniecznie atut

„Coraz bardziej wrogie i kolonialne podejście stawia nas w tej samej sytuacji, w jakiej znajdowali się niegdyś obrońcy wolności i prawa do samostanowienia, którzy zdecydowali się odrzucić władzę odległych, niedoinformowanych sił”, można przeczytać w deklaracji. „Napiszemy naszą własną umowę społeczną. Model rządzenia zostanie wyłoniony w zgodzie z zasadami naszego świata, nie waszego. Nasz świat jest inny”.

Ideologia libertariańska – bo z nią tu mamy do czynienia – ma długą tradycję w Ameryce. Na pierwszym miejscu stawia ona swobodę jednostki, w wyniku czego państwo i rządzący, którzy swą rację bytu zawdzięczają partycypacji obywateli, są traktowani z dużą podejrzliwością. W Niemczech jak dotąd poglądy te miały zwolenników jedynie w wąskim gronie ortodoksyjnych liberałów z FDP, jednak w USA cieszą się one dużą popularnością. Do sympatyków libertarianizmu należą zarówno fani Ayn Rand, pisarki i filozofki, która opowiada się za radykalnym, egoistycznym kapitalizmem, jak i libertyńscy socjaldemokraci, kierujący się naukami anarchistycznych myślicieli z przełomu XIX i XX wieku.

Ze znaczeniem tej podbudowy teoretycznej nie należy jednak tak znowu przesadzać. Wierność dawnym doktrynom to w przypadku Piratów niekoniecznie atut. Wśród nowo wybranych parlamentarzystów berlińskich znajduje się co najmniej kilku zagorzałych zwolenników idei Karola Marksa, a przewodniczący partii na szczeblu krajowym był wcześniej w CDU. Tym, co decyduje o libertariańskim charakterze ugrupowania, jest przywiązanie do idei demokracji w jak najbardziej bezpośrednim wydaniu. Członkowie partii mają reprezentować wolę wyborców wyrażaną przez nich w cyberprzestrzeni i błyskawicznie reagować na wszelkie zmiany i nowe inicjatywy. Panujące wśród Piratów przekonanie, że za pomocą Internetu uda się znaleźć najlepsze rozwiązanie każdego problemu, ma swe źródło w cyberlibertarianizmie Barlowa.

Odważmy się na więcej demokracji

Fakt, że te poglądy są tak nośne, wynika po części z faktu, że pełnoletność osiągnęło pokolenie, które dorastało w świecie Internetu. Komuś, kto nie potrzebował zgody na budowę ani zezwolenia organu nadzoru na działalnością gospodarczą, aby otworzyć sklep internetowy, trudno będzie pojąć sens biurokratycznych regulacji. Podobnie ktoś, kto potrafi prześledzić wydatki rządu za pomocą jednego kliknięcia, nie będzie w stanie zrozumieć, dlaczego władze przy każdej okazji zasłaniają się tajemnicą służbową.

Tymczasem, jak pokazały reakcje na zamach w Norwegii, w tradycyjnych partiach wciąż odzywają się głosy przestrzegające przed Internetem i domagające się podporządkowania go zasadom świata analogowego. Znaczna część wyborców woli jednak najwyraźniej iść w przeciwnym kierunku i rozciągnąć wolność, jaką daje sieć, na inne obszary życia.

„Odważmy się na więcej demokracji”, brzmi najsłynniejsze hasło Willy’ego Brandta. Piraci, jak widać, wzięli je sobie do serca. Ich postulaty większej otwartości i przejrzystości w życiu publicznym przestały być domeną niewielkiej wspólnoty entuzjastów Internetu. W programie partii pojawia się także żądanie objęcia ochroną tzw. whistleblowerów, demaskatorów, którzy w dobrej wierze nagłaśniają zachowania nieetyczne. W epoce post-WikiLeaks takie postulaty trafiają na podatny grunt, zwłaszcza w mieście, gdzie większość mieszkańców w zorganizowanym niedawno referendum zmusiła senat do ujawnienia szczegółów umowy o prywatyzacji wodociągów.

Szwecja

Wyszli z mody

Zieloni „czują strach przed Piratami”, zapewnia Tageszeitung. Niemieccy ekolodzy, jak domniemywa gazeta, mogą zrazu stracić na oryginalności w oczach swoich wyborców, a potem ich pozycja może osłabnąć. Berliner Zeitung jest bardziej ostrożny w ocenie. Jak pisze sztokholmski korespondent pisma, sukcesy podobnej, „monotematycznej partii powstałej w Szwecji należą już do przeszłości”. W 2009 r. szwedzcy Piraci wypłynęli na fali burzliwej debaty na temat ochrony życia prywatnego, zdobywając 7% głosów i 1 mandat w wyborach europejskich. „Wywołali sensację w Sztokholmie, podobnie jak teraz w Berlinie. […] Ale potem wrócili do swoich wyjściowych wyników, czyli do 0,65% w wyborach do szwedzkiego parlamentu w 2010 r.”.

Ich charyzmatyczny przywódca zrzekł się funkcji na rzecz nieznanej nikomu osoby, pomagał w tworzeniu analogicznych partii w wielu krajach Europy, a ich europoseł – według VoteWatch – głosuje w 99% przypadków tak samo, jak Zieloni. „Dziś Piraci wywierają w Szwecji raczej pośredni niż bezpośredni wpływ [na życie publiczne]”, zauważa Berliner Zeitung. „Bez nich rządzący konserwatyści na pewno nie zliberalizowaliby swego stanowiska w sprawie własności intelektualnej. […] Ale nie udało im się przeistoczyć z partii monotematycznej w partię polityczną w prawdziwym tego słowa znaczeniu, jak to się stało w przypadku służących im za wzór Zielonych”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat