Niechętne „tak”

W czwartek 31 maja Irlandczycy stosunkiem głosów mniej więcej 60 do 40 opowiedzieli się za przyjęciem unijnego paktu fiskalnego. Nie był to jednak akt dobitnego poparcia Unii, lecz raczej wyraz desperacji, pisze Irish Independent.

Opublikowano w dniu 4 czerwca 2012 o 15:53

Nasi europejscy władcy i dublińscy administratorzy nie powinni nadawać zbyt wielkiego znaczenia pozytywnemu wynikowi piątkowego referendum. Ponuro wybąkane „tak” wyrwane siłą z ust niechętnego elektoratu nie było z pewnością wotum zaufania dla Unii Europejskiej ani dla rządu w Dublinie. Było raczej aktem rozpaczy. W piątek Irlandczycy z ciężkim sercem udzielili „formalnej zgody” na ratyfikację paktu fiskalnego. Mało kto jednak nazwie przyjęcie traktatu pod groźbą „natychmiastowych i drastycznych” cięć budżetowych „pełną zgodą”.

Gdy się patrzy na to z perspektywy czasu, wydaje się oczywiste, że o tym, byśmy mieli głośno powiedzieć o porażce polityki zaciskania pasa, marzyć mógł tylko nadmierny idealista. Rynki finansowe od początku zakładały, że Irlandia, ten wierny fagas Unii, zawsze przy nodze i z przymilnym uśmiechem na twarzy albo dowcipną uwagą na temat sera feta, głosował będzie tak, jak trzeba, i że kasyno nigdy nie przegrywa.

Przy całym naszym samooszukiwaniu się na temat tego, jakim to buntowniczym narodem jesteśmy, kiedy dochodzi do konfliktu rozumu i serca, okazuje się, że jedną z naszych podstawowych cech jest umiejętność pójścia za głosem tego pierwszego, jak podkreślił to już prawie sto lat temu W. B. Yeats, gdy pisał, że „Irlandia romantyczna jest trupem”.

W innej, bardziej konserwatywnej, epoce jednym z charakterystycznych elementów irlandzkiego życia była owa „nieszczęsna” dziewczyna, która z powodu swych chuci „napytała sobie biedy” (czytaj: zaszła w ciążę przed ślubem), zniknęła na dłuższy czas, by potem wrócić i już do końca życia znosić docinki i krytyczne spojrzenia. Nikt oczywiście nie zwracał uwagi na sprawcę jej cierpień, każdej niedzieli zasiadającego bez poczucia winy w pierwszym rzędzie kościelnych ław.

Newsletter w języku polskim

Po swych własnych „przejściach” Irlandia znalazła się dzisiaj, na razie przynajmniej, z powrotem w mrocznym sercu Unii Europejskiej, która zapomniała, jak się zdaje, że pruski bankier w beżowym garniturze odegrał niemałą rolę w jej popadnięciu w „grzech”. Niestety, pomimo protekcjonalnie brzmiących słów kanclerz Merkel – „szanuję i doceniam” wynik głosowania – piątkowe referendum potwierdziło jedynie, że cokolwiek by mówić o „Irlandii romantycznej” – to Irlandia niezależna „jest trupem”. Polityczny grabarz zwany premierem Endą Kennym zdaje się dzisiaj stać z łopatą w dłoni nad jej grobem, pilnując, by nie było odwrotu od naszego nowego narodowego etosu życia tylko po to, by „modlić się i oszczędzać”.

Rządowi udało się wyjść z tej niebezpiecznej próby sił bez większych strat. Jednak przyszłość nie będzie łatwa. Po wyborczym zwycięstwie premier wygłosił swe słynne stwierdzenie, że jedną z podstawowych cech Irlandczyka jest to, że „lubi on wiedzieć, na czym stoi”. Według wersji, jaką przed piątkowym referendum rząd starał się sprzedać pełnemu wątpliwości obywatelowi, głosowanie na „tak” miało zapewnić „inwestycje, stabilność i powrót na ścieżkę wzrostu” oraz „miejsca pracy”. Choć tym razem Irlandczyk postanowił zaakceptować te obietnice (co nie znaczy, że w nie uwierzył), Dublin i Bruksela muszą je teraz spełnić, bo następnym razem trudno już liczyć na łatwowierność.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat