Irlandia ma szansę stać się pierwszym – i jedynym – państwem członkowskim strefy euro, którego obywatele wydadzą demokratyczny werdykt na temat europejskiego paktu fiskalnego. Przeforsowany przez Niemcy i przyjęty w styczniu traktat, który zobowiązuje kraje, gdzie przyjęto wspólną walutę, do wprowadzenia zasady „zrównoważonego budżetu” i daje Europejskiemu Trybunałowi Sprawiedliwości prawo nakładania sankcji, by wymusić jej przestrzeganie, ma być oficjalnie podpisany w najbliższy piątek w Brukseli przez 25 krajów członkowskich (Czechy i Wielka Brytania skorzystały z prawa nie przystępowania do traktatu). Po uzyskaniu opinii od prokuratora generalnego, iż ratyfikacja liczącego dziesięć stron traktatu wymagać będzie przeprowadzenia referendum, premier Enda Kenny ogłosił w parlamencie, że „naród irlandzki zostanie poproszony o autoryzację” umowy i dodał:
Ufam głęboko, iż przyjęcie tego traktatu leży w naszym narodowym interesie, pozwalając Irlandii kontynuować postęp, jakiego dokonała przez ostatni rok.
Przypominając, że Irlandczycy odrzucali już w przeszłości unijne traktaty – nicejski w 2001 i lizboński w 2008 r., ostatecznie przyjęte odpowiednio w 2002 i 2009 r. – Irish Times pisze, że w referendach głosujący „często mają tendencję do wypowiadania się nie na temat”. Chwali jednak premiera Kenny’ego za jego „entuzjastyczne przekonanie, że naród (…) stanie na wysokości zadania”. Euroentuzjastyczny dubliński dziennik podkreśla, że odrzucenie traktatu
oznaczałoby fatalną perspektywę dla Irlandii. Ponieważ traktat nie musi być ratyfikowany przez wszystkie kraje członkowskie, by wejść w życie, irlandzkie ‘nie’ sprawiłoby, że zostałaby ona w tyle, podczas gdy pozostali ze strefy euro podążaliby naprzód ku ściślejszej integracji. Irlandia mogłaby pozostać w eurolandzie, ale poza podejmującym decyzje jego rdzeniem, który w istocie stał się unijną awangardą. Co najważniejsze, przegrane referendum pozbawiłoby kraj dostępu do dalszych pakietów ratunkowych i kredytów, tarczy ochronnej kluczowej dla naszej pozycji na rynkach i powrotu na ścieżkę wzrostu.
Według Irish Examiner, każdy powinien zrozumieć „konsekwencje głosowania na ‘nie’ i to, co taka decyzja oznaczałaby dla niego i jego dzieci”.
Ci, którzy chcieliby sprzeciwiać się samej idei referendum ze względu na uzasadniony gniew, jaki wzbudzają w nich nieprzyjemne konsekwencje utraty gospodarczej niezależności, muszą przedstawić alternatywną propozycję odbudowy zbankrutowanych finansów publicznych. To musi być papierkiem lakmusowym jakiejkolwiek innej opcji poza referendum. Mamy do czynienia z wyborem zerojedynkowym – ale wchodzimy w pakt albo nie, bez względu jak niełatwe do strawienia jest to ograniczenie. Trudno sobie wyobrażać, by nasi europejscy partnerzy, oblężeni na tylu frontach, chcieli zadawać sobie trud tworzenia specjalnych rozwiązań dla niewielkiego kraju tak zależnego od unijnego finansowania bez względu na to, na jak drakońskich warunkach jest ono oferowane.
Przewidując, że rząd w Dublinie będzie przekonywał opinię publiczną, iż odrzucenie traktatu miałoby „okropne skutki”, Irish Independent zauważa, że
Jedynym pocieszeniem jest fakt, iż treść i implikacje obecnej umowy są o wiele bardziej zrozumiałe, niż to było w przypadku traktatu z Maastricht czy lizbońskiego. Wtedy politycy nieuczciwie twierdzili, że traktaty te nie mają wielkiego znaczenia. Uczucie, że jesteśmy robieni w konia, z pewnością przyczyniło się do ich odrzucenia – przynajmniej za pierwszym razem. Przy odrobinie wysiłku treść paktu fiskalnego da się zrozumieć. Można też przewidywać z pewną dozą prawdopodobieństwa, co mogłoby się stać, gdyby traktat został odrzucony. Ironia losu polega też na tym, że traktat fiskalny zawiera niewiele rozwiązań, które nie zostały wprowadzone do irlandzkiego prawa po zeszłorocznym zaostrzeniu reguł działania strefy euro, za wyjątkiem być może obowiązku wprowadzenia do konstytucji zasady zrównoważonego budżetu.