Komisarz UE ds. sprawiedliwości i praw podstawowych Viviane Reding prezentuje dzisiaj w Brukseli „monumentalny środek” w sprawie ochrony danych osobowych – pisze na łamach La Repubblica specjalista w zakresie innowacji Riccardo Luna. „Rozwiązanie, które ma na dobre zmienić to, co rozumiemy przez ochronę danych osobowych, i próbuje raz na zawsze uregulować prawo do zapomnienia w epoce Internetu.
By rzecz nazwać inaczej, chodzi o to, czy mamy prawo usunąć z sieci rzeczy, które nas dotyczą; zamieszczone przez nas samych – być może dawno temu, ale również te puszczone w obieg przez innych i wprawiające nas w zakłopotanie? Odpowiedź jest zawarta w dwóch zespołach reguł, które zostaną dzisiaj przedstawione w Parlamencie Europejskim.
Pierwszy z nich, w postaci dyrektywy, dotyczy wykorzystywania danych osobowych przez władze sądownicze i policję; drugi, w formie rozporządzenia, określa zasady, na podstawie których osoby prywatne będą mogły zarządzać danymi na swój temat w kontaktach z administracją, przedsiębiorstwami i w sieciach społecznościowych. Przewidziane są kary, mogące sięgać aż 1 proc. wartości przychodów, w przypadku ich naruszenia.
Czy to wystarczy, aby zapewnić „prawo do zniknięcia”? Przypuszczalnie nie, zauważa na swoim blogu Luna, według którego
Newsletter w języku polskim
prawo do zniknięcia z sieci nie istnieje, tak samo jak nie ma prawa do zniknięcia ze świata. W prawdziwym życiu […] można próbować się ulotnić, ale zawsze pozostaną jakieś dokumenty, które coś o nas mówią, jak również pamięć innych ludzi. Tych rzeczy nie można wykasować jednym kliknięciem. Ani za pomocą europejskiego albo nawet międzygalaktycznego prawa. Prawo do usunięcia konta z Facebooka […], do surfowania bez pozostawiania śladów […], do bycia poinformowanym, że nasze dane będą przechowywane i przetwarzane w celach komercyjnych już teraz istnieją i bardzo szczegółowe europejskie prawo nie przynosi żadnej rewolucji, a służy jedynie wzmocnieniu zasady, podstawowego prawa jednostki […] Natomiast prawo do usunięcia wszelkich artykułów albo wpisów na blogach na nasz temat, do czego roszczą sobie prawa niektórzy, nie istnieje: to się nazywa historia.