Europa nie jest gotowa na zaciśnięcie pasa

Wart 750 miliardów euro plan antykryzysowy pozwoli Europie zyskać trochę czasu. Nie wyeliminuje jednak źródła jej kłopotów.

Opublikowano w dniu 11 maja 2010 o 15:24

Większość krajów członkowskich UE żyje ponad stan, o czym świadczą ich nadmierne deficyty finansów publicznych i rosnący dług publiczny. Jeśli ich rządy nie wykorzystają przeznaczonych na pomoc dla nich pieniędzy do tego, by ograniczyć wydatki, sytuacja na rynkach finansowych znowu się zaogni. Niestety, europejscy wyborcy i politycy nie są gotowi na czekające ich wyrzeczenia.

A wydawało się, że Europa znalazła złoty środek. Niech USA będzie sobie supermocarstwem militarnym, a Chiny – gospodarczym; potęga Europy miała opierać się na dominującym tam stylu życia. Cóż z tego, że czasy, gdy europejskie imperia rządziły światem, przeminęły. Stary Kontynent wciąż mógł się poszczycić najpiękniejszymi miastami, najlepszą kuchnią i winem, najbogatszym dziedzictwem kulturowym, najdłuższymi urlopami i najlepszymi drużynami piłkarskimi. Zwykłym Europejczykom nigdy nie żyło się wygodniej. Niestety, ta wspaniała wizja miała jedną podstawową wadę – Europy nie było stać na tak wysoką emeryturę.

Kryzys finansowy w Grecji to tylko skrajny przykład, problem jest szerszy. Od miesięcy inwestorzy z niepokojem obserwują poziomy długu i deficytów budżetowych w Hiszpanii, Portugalii i Irlandii. Nawet kraje tzw. wielkiej czwórki, czyli Wielka Brytania, Francja, Włochy i Niemcy, nie mogą czuć się w pełni bezpiecznie. We Włoszech dług publiczny sięga 115 procent PKB, z czego 20 procent będzie musiało zostać zrolowane w tym roku. W Wielkiej Brytanii deficyt budżetowy osiągnął poziom jeden z najwyższych w Europie i zbliża się do 12 procent PKB. Główny kandydat na brytyjskiego kanclerza skarbu George Osborne nazwał niedawno rządowe prognozy gospodarcze „fikcją”. Francji nie udało się opracować zrównoważonego budżetu przez ponad 30 lat. Z kolei Niemcy z niechęcią patrzą na pomoc przyznaną Grecji, gdyż same mają trudności z dopięciem budżetu.

Wyrzeczenia dzisiaj lub bankructwo w przyszłości

Newsletter w języku polskim

Obywatelom Łotwy i Irlandii łatwiej było przełknąć konieczne cięcia płac i emerytur, gdyż w krajach tych wciąż żywe są wspomnienia doświadczanej biedy, po której nastąpił silny, acz krótkotrwały wzrost gospodarczy. Ich mieszkańcy przeczuwali, że dobrobyt, którego zaznali przez ostatnie kilka lat, musiał się skończyć.

Zamieszki na ulicach Aten dowodzą niestety, że nie wszystkie narody europejskie przyjmą z równym stoicyzmem ostre cięcia w wydatkach publicznych. Wiele z nich traktuje wcześniejsze emerytury, bezpłatną opiekę medyczną i wysokie zasiłki dla bezrobotnych jako coś oczywistego, i już od dawna nie zawraca sobie głowy tym, ile to kosztuje. Przeświadczenie, że powyższe przywileje należą im się choćby się waliło i paliło, to główna przeszkoda na drodze wiodącej do niezbędnych reform. Wybory w Wielkiej Brytanii jasno pokazują, jak bardzo politycy boją się zakomunikować społeczeństwu konieczność podjęcia trudnych działań.

Jeśli jednak Europa nie zaciśnie pasa, w przyszłości czeka ją coś o wiele gorszego, mianowicie niewypłacalność całych państw i bankructwa banków. Wielu jej mieszkańców uważa, że tego typu przypadki zdarzają się tylko w Ameryce Łacińskiej. Podobny scenariusz w Europie „łacińskiej” lub północnej może wywołać ciężki szok.

Rozwój gospodarczy i terytorialny Unii wytworzył u jej obywateli i elit niebezpieczne poczucie samozadowolenia. Krajom południowo- i środkowoeuropejskim, które dołączyły do UE później niż państwa tworzące jej trzon, reklamowano Brukselę jako najlepszą polisę ubezpieczeniową na świecie. Panowało ogólne przeświadczenie, że po wstąpieniu do Wspólnoty wojna, dyktatury i bieda staną się jedynie demonami przeszłości, a ich obywatele będą wieść wygodne i bezpieczne życie na wzór Francuzów czy Niemców. Przez wiele lat rzeczywiście tak było, o czym świadczyło np. znaczne podniesienie stopy życiowej w Hiszpanii, Grecji czy Polsce.

Polisa ubezpieczeniowa już wygasła

W ostatnich latach europejską jedność przedstawiano również jako polisę ubezpieczeniową dla państw założycieli UE. Zarówno prezydent Francji Nicolas Sarkozy, jak i kanclerz Niemiec Angela Merkel podkreślali ochronną rolę tego składającego się z 27 państw organizmu, był on wystarczająco duży, by skutecznie ochronić unikatowy europejski model społeczny przed zagrożeniami wynikającymi z globalizacji.

Jeśli chodzi o sprawy fundamentalne, to rzeczywiście Unia zapewnia taką ochronę. Europejczycy nie obawiają się już obcych armii, żyją jednak w rosnącym strachu przed obcymi obligatariuszami. Wynika to z faktu, że „europejski styl życia” finansowany jest w dużym stopniu z kredytów.

Przyjęty w zeszłym tygodniu plan antykryzysowy stanowi ostateczne przedłużenie linii kredytowej dla potrzebujących zewnętrznego finansowania krajów UE. Jednocześnie jednak, mimo opowieści o paneuropejskiej solidarności stanie się on zarzewiem ostrych napięć politycznych między państwami członkowskimi. Sarkania Greków na utratę narodowej niezależności są równie głośne, co narzekania Niemców na kosztowną nieodpowiedzialność krajów południowoeuropejskich. W zeszłym tygodniu miałem okazję rozmawiać z cieszącym się powszechnym szacunkiem przedstawicielem unijnego establishmentu, który kiwał ze smutkiem głową nad wzajemnym obwinianiem się Greków i Niemców o ich obecne problemy, konstatując, jak to kryzys zatruł relacje między wspomnianymi narodami. Według niego właśnie tak będą wyglądały konflikty międzynarodowe we współczesnej Europie.

Oby tak było. Europejczycy zaczynają jednak zdawać sobie sprawę, że „projekt europejski” dostateczną ochroną przez zewnętrznymi zagrożeniami nie jest. Jak się okazuje, nawet jawiąca się jako oaza bezpieczeństwa Unia może znaleźć się w ciężkich tarapatach.

Opinia

Grecy złożeni w ofierze na ołtarzu dogmatu

„Ateny dotknęło ostre zapalenie płuc, a Wall Street też zaczęło pokasływać”, stwierdza w czeskim dzienniku Lidové noviny ekspert ze studia doradztwa finansowego, Pavel Kohout. Przypomina on, że Grecja ze swoimi 2,5% unijnego PKB zagroziła rynkom finansowym całego świata. Chcąc uniknąć rozprzestrzenienia się tamtejszego kryzysu i jego zaostrzenia, Unia powinna była pozwolić krajowi zbankrutować i opuścić euroland. „Gdyby przedstawiciele UE powiedzieli od razu, że chodzi o wewnętrzną sprawę Grecji i że strefa euro przeżyje krach jednego ze swoich członków, efekt ozdrowieńczy byłby taki sam, ponieważ pozostałe kraje bardziej by się zatroszczyły o zachowanie równowagi swojego systemu finansowego”, stwierdza ekspert.

„Wraz z odejściem najsłabszego ze swoich członków, euro mogłoby odzyskać zaufanie” rynków, uważa Kohut. Bankrutujący kraj mógłby dzięki temu zarządzać kryzysem poprzez dewaluację swojej waluty, co byłoby „najprostszym działaniem koniecznym do rozruszania gospodarki”. „Ale Ateny nie mogą się pożegnać z euro”, powiada dalej ekonomista i podkreśla, że strefa euro stała się „dogmatem”, a jej słabość „politycznym tabu”. Efekt jest taki, że Grecja musi się zgodzić na podjęcie wszystkich „bolesnych” kroków oszczędnościowych narzuconych przez UE.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat