Euroentuzjaści, czyli nasi najniebezpieczniejsi przyjaciele

Są eurosceptycy, eurofobi i istnieją także euroentuzjaści. Tych zwolenników idei federalnej znaleźć można wśród intelektualistów, jak i wśród polityków, i są co najmniej tak samo niebezpieczni, jak ci pozostali. Ponieważ, jak uważa Zeit, wykorzystują Unię Europejską do swoich ideologicznych celów.

Opublikowano w dniu 22 października 2012 o 15:35

Europa to dziś ostatnia już ideologia, na jaką można sobie pozwolić, a ściślej – tak właśnie, jako światopogląd, postrzegają europejskie zbliżenie najzagorzalsi tego zbliżenia głosiciele. Stary Kontynent nie zasłużył sobie na takie traktowanie, więc trzeba go chronić przed jego najwierniejszymi zwolennikami.

Europa jest bowiem przede wszystkim delikatną formacją, niezwykle starą, ale zarazem kruchą, która teraz znajduje się w samym środku kryzysu. Unia Europejska nadaje kontynentowi wciąż nowy kształt, jest jego przeszłością i przyszłością. Obecny kryzys sprawił, że zmiany te nabrały trochę większego rozpędu. Czas, by prowizorkę zastąpiły solidne ramy. Na temat tego, jak dokładnie miałyby one wyglądać, toczy się wiele sporów – co jest typowe dla Europy.

Ale to nie takie proste. Europa niejedno ma imię. Widzą w niej samo zło ci, którzy obawiają się globalizacji, i ci, którzy nie mają ochoty płacić za inne państwa i regiony, a także ci, których złość trawi nieustannie i to akurat Unię Europejską wybrali sobie na przedmiot nienawiści.

Mamy także Europę euroentuzjastów, którzy tej Europy chcą jak najwięcej i jak najszybciej. Ci traktują ją jako światopogląd, który głoszą.

Newsletter w języku polskim

W przeciwieństwie do wrogich Europie populistów, takich jak Umberto Bossi z Włoch, Geert Wilders z Holandii czy partia Prawdziwych Finów, wspomniani ideowcy nie są w żadnym razie spychani na margines. To oni wyznaczają kierunek debat, a ich argumenty w nieco złagodzonej formie padają później z ust wielu polityków, na przykład szefa eurogrupy Jean-Claude’a Junckera czy niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schäublego. Często takie ideologiczne wzorce myślenia szkodzą dyskusji, a czasami wręcz dostarczają amunicji skrajnej prawicy.

Największy skok w historii Europy

Rzecznikami euroentuzjastów są poważani intelektualiści, na przykład Ulrich Beck, Robert Menasse czy Daniel Cohn-Bendit. Próba ucieczki przed demonami przeszłości ku zintegrowanej Europie państw narodowych, które to państwa w pojedynkę nic nie znaczą, kończy się nie gdzie indziej jak w tej niechcianej przeszłości; powrotem do dawnej ideologii mającej coś wspólnego z imperialistyczną polityką Wilhelma II.

W swoim europejskim manifeście malują kontynent w najczarniejszych barwach i szeptem donoszą, że będzie jeszcze gorzej, jeśli nie dojdzie do natychmiastowej, pełnej integracji. Grozi nam, „że nasza licząca sobie ponad dwa tysiące lat kultura zostanie tak po prostu zniweczona”.

Ale zagłada nie grozi wyłącznie Europie – cały świat jest w niebezpieczeństwie, ponieważ „czekają nas konflikty gospodarcze i nowe światowe wojny”.

Dlaczego rozsądni ludzie zachowują się w ten sposób? Euroentuzjaści posiłkują się obecnie pewnym paradoksem – chcą, by Europa największego w swej historii skoku dokonała z najtrudniejszego miejsca, w jakim się kiedykolwiek znajdowała. Twierdzą, że musimy jak najszybciej zrobić krok w przód właśnie dlatego, że jest tak trudno. Kłóci się to oczywiście ze zdrowym rozsądkiem, bo jeśli coś idzie nie tak, to każdy przeciętny obywatel postawi raczej na ostrożność. Właśnie dlatego Cohn-Bendit i Verhofstadt zwiększają nam dawkę apokaliptycznych prognoz.

Karl Popper, wielki filozof hołdujący prostocie, za nieodłączną cechę każdej ideologii uznał to, że nie da się jej obalić. Tak właśnie jest w przypadku euroentuzjastów.

Na każdy problem wewnątrz Unii, każdą sensowną wątpliwość, czy aby na pewno jesteśmy na właściwej drodze, wspomniani euroentuzjaści odpowiadają, że receptą na słabości Europy jest jeszcze więcej Europy. Oczywiste jest, że ludzie myślą w ten sposób wyłącznie wówczas, gdy nie widzą już innego wyjścia.

Właśnie ten rzekomy brak wyjścia jest im wmawiany. Być albo nie być, wóz albo przewóz, teraz albo nigdy, kto, jeśli nie my – to slogany wszystkich przywódców ideologicznych ostatniego wieku. W przypadku obydwu zagorzałych polityków europejskich – Cohn-Bendita i Voerhofstadta – przekaz jest niemalże rewolucyjny. Namiętnie przekonują tych, których mają za swoich towarzyszy, że „tylko tchórzliwi, leniwi i krótkowzroczni szefowie rządów i głowy państw nie mogą tego pojąć. Zbudźcie ich. Nie zostawiajcie ich w spokoju nawet jeden dzień dłużej”.

Interesujące jest przy tym słowo „leniwi”, które może sugerować, że kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji François Hollande nie decydują się na duży krok naprzód tylko dlatego, że boją się stracić stanowisko. Nawet jeśli to prawda, to tylko dlatego, że w Europie po prostu nie ma dla takich rozwiązań większości, że ludzie nie boją się jeszcze tak bardzo i wcale nie zamierzają się bać.

Także Robert Menasse stracił już cierpliwość i nie kryje wściekłości. „W bliskiej przyszłości można także zlikwidować parlamenty krajowe. Wtedy nie musielibyśmy już w Europie boksować się z bezsensownymi sytuacjami, jak na przykład ta, że pan Cameron może blokować europejską politykę finansową, aby chronić swój rynek spekulacyjny London City, mimo że jego kraj nie należy do unii walutowej”. Uważa więc, że ludzi można skłonić do milczenia, pozbawiając ich możliwości wyrażania opinii na forum parlamentu.

Kompleks niższości

W tej ideologii europejskiej powraca także niechęć do powolnych zmian. Tak jak w czasach Republiki Weimarskiej socjaldemokraci musieli znosić oskarżenia komunistów o reformizm, tak teraz rewolucyjne masy Europejczyków wzywane są przez Cohn-Bendita i Verhofstadta do tego, aby nie dały się uśpić systemowi. „Konieczny jest radykalny przewrót. Prawdziwa rewolucja. Nie dawajcie przyzwolenia na leniwe reformy”.

Argument, że tylko zjednoczona Europa może dzisiaj mierzyć się z największymi siłami – Stanami Zjednoczonymi, Indiami, Brazylią, Rosją i Chinami, jest rzecz jasna atrakcyjny. Asertywność to jednak zimny argument polityki realnej, który przywołuje na myśl czasy Wilhelma II i dążenie Niemiec, by zapewnić sobie miejsce pod słońcem. Niemcy mogą sobie tego życzyć, ale wokół swego pragnienia nie powinny czynić tyle szumu. Poza tym kraje, z którymi Europa będzie miała w przyszłości do czynienia, to w większości państwa narodowe.

W rzeczywistości nie chodzi więc o decyzję, czy stawiamy na naród, czy nie, ale raczej o wielkość i znaczenie. Najwyraźniej idea europejskiego państwa narodowego jest dla euroentuzjastów kłopotliwa, skoro to państwa narodowe są przez nich podziwiane. Temu kompleksowi niższości towarzyszy – niestety znów podobnie jak w przypadku Wilhelma II – odrobina megalomanii.

Jeśli Europa się nie zjednoczy, na całym świecie mogą wybuchnąć wojny – już to widzieliśmy. Bez Europy nie da się zapobiec katastrofie klimatycznej – twierdzą Zieloni. A czy nie można by tak po prostu powiedzieć, że Europa szuka swojej drogi, a inni swojej, a potem się zobaczy?

Dziwne, że – wydawałoby się – rozsądni ludzie plotą ideologiczne bzdury, i to właśnie o Europie, naszym biednym kontynencie, który zmądrzał po części w wyniku krzywd, które sam sobie wyrządził.

W Europie można rozmawiać naprawdę o wszystkim, o każdej kolejnej poważnej reformie. Żaden to problem. Ale nie w takim tonie. Przestańcie!

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat