Autokar Karosa SD11. Fot. blog.galerie-autobusu.cz

Gdzie się podziały tamte wakacje...

Dziś wydaje się to śmieszne, ale kiedy opadła żelazna kurtyna, mieszkańcy „demoludów” masowo ruszyli na podbój zachodniej Europy. Z własną kiełbasą i puszką mielonki, próbowali w ciągu kilku dni nadrobić 40 lat izolacji - pisze w Lidovych Novinach Jiří Holubec.

Opublikowano w dniu 16 lipca 2009 o 10:33
Autokar Karosa SD11. Fot. blog.galerie-autobusu.cz

Prowiant do plecaka, i hop do Wiednia! Na miejskich placach rozbrzmiewało jeszcze dzwonienie kluczy, którymi potrząsali manifestanci. Drut kolczasty uroczyście porozcinano, lecz jego resztki wciąż smętnie zwisały na granicy. Ale na kilku przejściach, tych prowadzących na Zachód, łaskawie otwartych przez partyjnych towarzyszy, ustawiały się już sznury autobusów wypełnionych ciekawskimi.

Tak oto przed dwudziestu laty ruszyliśmy, aby odkrywać świat, który do tej pory znaliśmy tylko z fotografii. W tych pierwszych latach „wolnej turystyki” na granicy rozgrywały się pamiętne sceny. Widywało się w ciemności wśród chmury spalin podróżnych przegryzających wieprzowinę w cieście chlebowym i spoglądających kątem oka na tych, co mieli więcej szczęścia, bo ich biuro podróży wytrzasnęło skądś autobus, wprawdzie bardzo stary, ale jednak z fabryki Mercedesa.

„Hę, jak wygodnie jest w takim mercedesie!” – słyszało się często. Ale również: „Jeszcze w zeszłym tygodniu to był sklep na kółkach. Włożyłem torbę pod siedzenie i teraz śmierdzi zgniłą marchewką”. Mimo to wolność podróżowania dokądkolwiek za granicę była luksusem niesłychanym. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej cała rodzina musiała stać na zmianę w niekończących się kolejkach przed biurem podróży Čedok. Uzbroiwszy się w cierpliwość i przy sporej dozie szczęścia, można było liczyć na to, że uda się wybrać w turystyczną eskapadę w rodzaju „Mgły nad holenderskimi wiatrakami” – za połowę rocznej pensji.

Dziury w autobusie marki Karos albo te 20 centymetrów wolnej przestrzeni na nogi w autokarze Mercedesa to nic w porównaniu z koniecznością dopraszania się o „warunki wyjazdu poza terytorium” i „przydział dewiz zagranicznych”. Teraz biura wydawały paszporty w ciągu doby. Upokarzające przesłuchania prowadzone przez aroganckich osiemnastoletnich celników uzbrojonych w pistolety maszynowe należały do przeszłości. Wiatr powiał w zupełnie inną stronę.

Newsletter w języku polskim

Po cudownych latach próżnowania, spędzonych na pilnowaniu tej nieprzepuszczalnej granicy zamkniętej zasiekami, teraz to oni, celnicy, musieli się napocić. Równie szybko jak podróżować, Czesi nauczyli się też sprzedawać turystyczne wycieczki. W 1990 roku w Czechach działało 6 tysięcy biur podróży. Kolejnych 5 tysięcy pojawiło się w ciągu lat 90. Zaraz po rewolucji nastąpiła pierwsza fala turystycznych wypraw. Dałoby się je podzielić na dwie kategorie.

Pierwszą można by z grubsza nazwać „Europa w cztery dni”. Chcieliśmy w możliwie najkrótszym czasie poznać to wszystko, od czego byliśmy odcięci przez pięćdziesiąt lat. W nocy budził nas głos przewodnika: „Właśnie wjechaliśmy do Szwajcarii. Po lewej stronie możecie państwo zobaczyć światła miasta Sion”. Druga kategoria to odwiedzanie Wenecji, Wiednia albo Monachium i innych wielkich miast, do których można dotrzeć autobusem.

Turyści mieli więc okazję zobaczyć z bliska – i to za dnia – katedrę św. Szczepana w Wiedniu albo plac św. Marka w Wenecji. Ale często szkoda im było czasu, żeby się przy nich choć na chwilę zatrzymać. Prawdziwym celem były centra handlowe albo tanie bazary. Z szeroko otwartymi oczami łazili po wiedeńskim Shopping City Süd, pchali przed sobą sklepowe wózki, ale po dwóch godzinach odstawiali je puste przy kasie. A na pytające spojrzenia sprzedawczyń odpowiadali wzruszeniem ramion. Co tu kupiliśmy? Tutaj? „Nichts”.

Był również Mexiko Platz, gdzie można było nabyć trzykilogramową paczkę kawy, chiński telefon przyciskowy, napoje gazowane w puszkach i proszki do prania, które nie tylko prały, ale również miały przyjemny zapach! Począwszy od lata 1990 roku wyruszyliśmy, aby odkrywać inne wciąż niezbadane obszary. Bułgaria nadal była miejscem często odwiedzanym przez Czechów, ale miasto Bibione we Włoszech, Costa Brava w Hiszpanii i greckie wybrzeża już zaczynały wkradać się w ich łaski.

Minęło kilka lat i ten początkowy entuzjazm przygasł. W 1997 roku zbankrutowało biuro podróży Travela. Upajające wrażenia z wakacji mieszały się wtedy z niepokojem, czy da się wrócić do domu, czy też pozostaniemy uziemieni na lotnisku. Zawsze uśmiechnięci Chorwaci zaczęli narzekać na czeskich zjadaczy pasztetu, a w austriackich sklepach wywieszki „Mówimy po czesku” ustąpiły miejsca innym, mniej gościnnym: „Czesi, nie kradnijcie!”.

Na szczęście tanie linie lotnicze przyszły nam na ratunek, co szybko obniżyło wakacyjne wydatki. Zdaliśmy też sobie sprawę, że cena chleba jest na całym świecie mniej więcej taka sama, a świeże warzywa smakują lepiej niż zupy w proszku. Zdarzają się jeszcze czasem bankructwa, ale ponieważ biura turystyczne są objęte obowiązkowym ubezpieczeniem, ryzyko, że będziecie musieli zostać na wakacjach dwa tygodnie dłużej, jest znacznie mniejsze niż przedtem. Jeśliby chcieć porównywać naszą obecną sytuację z tą sprzed dwudziestu laty, to można krótko powiedzieć – podczas podróży miewamy przygody, ale wtedy, gdy ich szukamy.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat