Droga do domu. Holenderscy saperzy sprawdzają teren w dolinie Chora na południu Afganistanu. Styczeń 2010.

Somalijska lekcja dla Afganistanu

Po tym, jak do światowej prasy wyciekła zawartość 90 000 dokumentów związanych z konfliktem w Afganistanie niewiele jest dowodów na to, że sytuacja w tym kraju się stabilizuje. Zachód powinien porzucić strategię walki z rebeliantami. Zamiast tego musi się skupić na zwalczaniu terroryzmu.

Opublikowano w dniu 27 lipca 2010 o 14:43
Droga do domu. Holenderscy saperzy sprawdzają teren w dolinie Chora na południu Afganistanu. Styczeń 2010.

„Dlaczego jesteśmy w Afganistanie?”, zawsze, gdy liderzy państw zachodnich zadają sobie to pytanie odpowiedź jest taka sama: „Aby zapobiec temu, by kraj stał się państwem upadłym, opanowanym przez terrorystów”. Innymi słowy – dopóki Afganistan nie odzyska stabilności, dopóty nie możemy ryzykować odwrotu. Ale niewiele wskazuje na to, że sytuacja w kraju się uspokaja. Wręcz przeciwnie – walki nabierają intensywności, wzrasta liczba ofiar, a talibowie stają się coraz pewniejsi siebie.

Być może więc nadszedł czas, by zmienić pytanie. Zamiast zastanawiać się, „dlaczego jesteśmy w Afganistanie?”, winniśmy spytać: „Skoro jesteśmy w Afganistanie, to dlaczego nie w Somalii, Jemenie czy Pakistanie?”. Wszystkie te państwa są dziś bazami wypadowymi dla terrorystów.

Szczególnie Somalia coraz bardziej wydaje się przywodzić na myśl Afganistan z 2001 r. Rząd kontroluje właściwie tylko lotnisko i okolice pałacu prezydenckiego w Mogadiszu. W pozostałych częściach kraju schronienie znaleźli radykalni powstańcy muzułmańscy i piraci regularnie przypuszczający ataki na przepływające nieopodal statki. Jak pokazał ostatni zamach bombowy w Ugandzie, to Somalia eksportuje terroryzm do sąsiednich krajów. I to na jej terytorium obywatele państw zachodnich przechodzą szkolenie, po którym stają się terrorystami.

Również Jemen, graniczący z Arabią Saudyjską oraz – przez morze – z Somalią, coraz częściej jest powodem do niepokoju dla wywiadów państw zachodnich. Poza tym od dawna wiadomo, że niedobitki dowództwa al Kaidy przebywają w Pakistanie, a nie w Afganistanie.Tymczasem, mimo że terroryści wynieśli się już z tego kraju, Zachód wciąż prowadzi tu swoją wojnę z terroryzmem. Tymczasem to zaangażowanie osłabia naszą zdolność do odpowiadania na inne zagrożenia; wojna w Afganistanie drenuje bowiem nasze zasoby.

Newsletter w języku polskim

Poszerzenie pola walki albo odwrót

Wszystko to może prowadzić do dwóch wniosków. Albo należy przenieść model afgański do Somalii, czyli trzeba zorganizować tam masową interwencję, uzasadnioną walką z terroryzmem, i odbudować normalnie funkcjonujące państwo. Albo zrobić coś odwrotnego – przenieść model somalijski do Afganistanu, co oznaczałoby, że przyznajemy, iż interwencja militarna z zewnątrz często przynosi skutki odmienne od zamierzonych, wiąże się ze zbyt dużymi kosztami ludzkimi, a budowanie państwa od góry ma małe szanse na powodzenie. Wreszcie, że Zachód powinien skoncentrować się na stłumieniu terroryzmu, a nie na pokonaniu go na polu bitwy.

Zachodnich polityków odrzuca sama myśl o zaangażowaniu się w kolejny krwawy konflikt w Somalii. Ostatnie dwadzieścia lat historii tego kraju obfitowało w nieudane interwencje z zewnątrz, a każda z nich przyczyniła się do pogorszenia sytuacji. Dziś Zachód woli wybrać inne rozwiązanie – monitorowanie somalijskiego zagrożenia z oddali, przy użyciu działających na miejscu agentów i danych uzyskanych z satelity. Gdy okaże się to niezbędne, można uciec się do akcji wojskowej na małą skalę.

Podobny model został zastosowany, z pewnymi sukcesami, w podzielonej na plemienne strefy wpływów części Pakistanu. Amerykanie twierdzą, że uderzenia rakiet ze zdalnie sterowanych samolotów bezzałogowych sprawiły, że dowództwo Al Kaidy poniosło poważne straty i dziś nie jest w stanie komunikować się drogą elektroniczną i szkolić rekrutów. To prawda, że w wyniku ataków giną niewinni ludzie. Ale tak samo dzieje się też w przypadku wojny w Afganistanie.

Lekcja pakistańsko-somalijska poucza nas, że walka z powstańcami i terrorystami to dwie różne rzeczy. Możliwe jest zwalczanie grup terrorystów bez angażowania się w wojnę czy budowanie struktur państwa, tak jak ma to miejsce w Afganistanie. Dla NATO zaś w lekcji tej zawarta jest sugestia, że wycofanie wojsk z tego kraju powinno być rozważone jak najszybciej. Cele misji afgańskiej muszą natomiast zostać zawężone do działań antyterrorystycznych.

Zmiana optyki

Przeciwko takiemu rozumowaniu można wysuwać dobre i złe argumenty. Najlepszy brzmi tak – skoro Zachód zobowiązał się w przeszłości do zbudowania w Afganistanie sprawnego państwa, ma moralny obowiązek, by dotrzymać tej obietnicy. Prawdą jest, że wielu przyzwoitych i odważnych mieszkańców tego kraju pokładało wielkie nadzieje w prowadzoną przez NATO wojnę. Ale jest dziś chyba oczywiste, że ochrona praw człowieka nie może się odbywać przy pomocy pochodzącego z zagranicy karabinu. Tylko wewnętrzna ewolucja tutejszego społeczeństwa może na dłuższą metę zagwarantować istnienie w kraju dobrego rządu.

Inny argument sprzeciwiający się wycofaniu z Kabulu mówi, że naruszyłoby to wiarygodność Zachodu. Jeśli nie damy rady w Afganistanie, NATO może się rozpaść, a wrogowie Ameryki na całym świecie poczują, że wolno im więcej. Przypomnijmy sobie na przykład upadek Sajgonu w 1975 r., a w miejsce stolicy Południowego Wietnamu podstawmy Kabul, do którego wkraczają talibowie.

Ale ten argument wyolbrzymia rzeczywistość. Poważnie uszczuplone siły zachodnie wciąż mogłyby skutecznie pomóc afgańskiemu rządowi w utrzymaniu kontroli nad Kabulem – podobnie, jak ma to miejsce w przypadku sił Unii Afrykańskiej, które chronią Mogadiszu. A co do upadku Sajgonu , tak naprawdę nie było to dla Stanów tak tragiczne, jak w owym czasie mogło się wydawać. W końcu ledwie w szesnaście lat później upadł Związek Radziecki, a swój udział w tym miała też kosztowna wojna w Afganistanie.

Gdy zachodni przywódcy mówią w kontekście Afganistanu o wiarygodności, zwykle chodzi im o ich własną wiarygodność. Harmonogram działań wojskowych w tym kraju wydaje się być dostosowany do amerykańskiej polityki wewnętrznej. Ma zapobiec temu, by „porażka” Stanów przyszła przed następnymi wyborami prezydenckimi. Tyle że wymaganie od żołnierzy, by walczyli i umierali w Afganistanie tylko po to, by uniknąć porażki wyborczej, jest po prostu niemoralne.

Wikileaks

Kto kim manipuluje?

Po opublikowaniu przez Wikileaks tajnych dokumentów dotyczących wojny w Afganistanie nasuwają się dwa wnioski – stwierdzaBerliner Zeitung: „A) Potrzeba nam więcej czasu, niż publicznie zapowiadano, by zaprowadzić ład w tym kraju. A więc musimy tam zostać dłużej i z większą ilością wojsk. B) Przez ostatnie lata niewiele nam się tam udało zrobić. I nie uda się przez najbliższe. A zatem trzeba się stamtąd jak najszybciej wynieść”.

„Możliwe, że wspomniane raporty udostępnione zostały opinii publicznej po to, by podsunąć pierwszą z tych konkluzji. Niewykluczone, że źródło, z którego korzystał portal, wcale nie jest tak odległe od amerykańskiego rządu, jak domniemywano w pierwszym gorączkowym odruchu”, pisze dziennik i zastanawia się, czy nie „wykorzystuje się nas po to, by stworzyć klimat sprzyjający ogłoszeniu wycofania wojsk”. Ale w tej „dżungli intryg” prawda pozostaje nieuchwytna – zauważa Berliner Zeitung – ponieważ opinia publiczna mogłaby równie dobrze skłonić się ku wnioskowi B. „Tak czy owak, igranie z opinią publiczną jest rzeczą niebezpieczną dla wszystkich aktorów dramatu. Bo opinia publiczna to nikt inny jak my – przypomina dziennik – gdy nie wie, co ma robić, najczęściej nie próbuje nawet się tego dowiedzieć i zdaje się na rządzących”.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat