Pośród społeczności międzynarodowej Unia Europejska zareagowała pierwsza na wieść o tym, że we wtorek 11 sierpnia birmańska opozycjonistka Aung San Suu Kyi skazana została na 18 miesięcy aresztu domowego. Szwedzka prezydencja wydała jeszcze tego samego dnia w Brukseli oświadczenie, w którym „potępia wyrok wydany na Suu Kyi, przywódczynię Narodowej Ligi na rzecz Demokracji i laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla”. Zapowiedziała też wzmocnienie sankcji ekonomicznych wobec – jak go nazwał (o czym przypomniały Lidové Noviny) były czeski prezydent Václav Havel – „jednego z najtwardszych reżimów totalitarnych na świecie”.
„Obowiązujące już europejskie sankcje, zaostrzone w 2007 roku, obejmują zwłaszcza embargo na handel bronią, zakaz wjazdu do krajów UE i zamrożenie majątków dziesiątki przywódców junty, ograniczenie stosunków dyplomatycznych oraz zakaz importu drewna, metali, surowców mineralnych i kamieni szlachetnych albo półszlachetnych”, zauważa francuski portal ekonomiczny L’Expansion.com. A jak donosi Financial Times Deutschland, już niebawem 27 krajów UE będzie głosować w sprawie rozszerzenia zamrożenia aktywów na 1200 birmańskich przedsiębiorstw w Europie.
Brukselskie oświadczenie pochwalili francuski prezydent Nicolas Sarkozy i jego minister spraw zagranicznych Bernard Kouchner; oni również szybko wezwali do wprowadzenia nowych sankcji ekonomicznych, dodaje L’Expansion.com, w tym zakazu wizowego dla przywódców reżimu oraz sytemu śledzenia obrotu rubinami i drewnem. Wielka Brytania zdaje się iść nieco dalej. Jej premier Gordon Brown w wypowiedzi dla Spiegel Online ponownie potwierdził swój pomysł wprowadzenia embarga na handel bronią koordynowanego przez ONZ.
Czy po mocnych słowach przyjdzie czas na działania?
Jak podkreśla The Independent, UE nie wydaje się być dostatecznie silna gospodarczo, aby mogła wpływać na reżim: „Kraje zachodnie powinny wywierać presję na państwa azjatyckie, które wspierają juntę. Przecież to nie Francja sprzedaje broń reżimowi, tylko Chiny. A generałowie mają swoje drugie rezydencje nie w Londynie, lecz w Tajlandii. I to właśnie dziesięć krajów członkowskich Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), położy kres temu reżimowi, nie zaś Unia Europejska”, pisze londyński dziennik.
Również w ocenie Spiegel Online niezdolność UE, aby wpłynąć na birmański reżim, bierze się ze słabości stosunków handlowych między Europą a Birmą oraz z faktu, że Unia nie chce zaszkodzić i tak już biednej tamtejszej ludności. Jeśli jest jakaś dziedzina, w której sankcje UE mogą rzeczywiście coś zdziałać, to jest nią energetyka. Francja jest obecna w tym kraju za pośrednictwem firmy Total. W maju Bernard Kouchner przyznał zresztą publicznie, że ten koncern naftowy to – jak podkreśla L’Expansion.com – „jedyny poważny środek ekonomicznego nacisku”. Tymczasem, jak zauważono w witrynie gospodarczego miesięcznika, „żaden z dwóch francuskich przywódców [ani prezydent, ani minister spraw zagranicznych] nie wspomniał o koncernie Total, będącym czołowym inwestorem w Birmie od 1992”.
Financial Times Deutschland otwarcie przypisuje Paryżowi odpowiedzialność za unijną inercję wobec junty i przypomina, że w 2007 r., przy okazji pierwszego zaostrzenia europejskich sankcji, „poruszano również kwestię zakazu importu ropy naftowej z Birmy. Ale według relacji dyplomatów takie sankcje, choć popierane przez niektóre kraje, rozbiły się o opór ze strony Francuzów. Francuski gigant naftowy Total działa w Birmie. Sarkozy wprawdzie mocno potępił umieszczenie Suu Kyi w areszcie domowym, ale, zdaniem tychże dyplomatów, do ograniczenia importu ropy wciąż daleko”.