Wbrew powszechnym opiniom szczyt NATO w Lizbonie nie był wcale przełomem. Sojusz wciąż pogrążony jest w kryzysie, o czym świadczą, oprócz problemów w Afganistanie, choćby ciągłe wątpliwości (by daleko nie szukać, Polska także je ma) co do skuteczności działania art. 5 o wzajemnej pomocy w razie zagrożenia.
Przy okazji szczytu spotkali się jednak liderzy UE i USA. Silne nastroje antyamerykańskie wśród Europejczyków po wojnie w Iraku i potencjalna porażka Zachodu w Afganistanie przyspieszy konieczną emancypację obronną Wspólnoty i budowę europejskiej armii. A interesem Unii, a także z czasem Polski, będzie przejęcie NATO od Amerykanów. Czy taki temat był dyskutowany na spotkaniu? Być może.
Dzisiaj widać wyraźnie, że drogi Europejczyków i Amerykanów rozchodzą się nie gdzie indziej, tylko Afganistanie. Sojusz w dalszym ciągu stoi w obliczu poważnego kryzysu, który odbiera mu możliwości rozwoju w jego obecnym kształcie. Reforma jest nieunikniona. Ciągle bowiem brak jest czystej i klarownej wizji zagrożenia, która połączyłaby Amerykę i Europę tak, jak to było podczas zimnej wojny.
Być może teraz mogłaby to być wspólna wizja przewodzenia światu. W tej formule poprzez NATO USA kontroluje w całości świat zachodni, zapewniając mu bezpieczeństwo. Wojna w Iraku i Afganistanie udowodniła jednak, że próba jednostronnego wykorzystania paktu przez Stany i nadania mu nowej dynamiki poprzez pchnięcie go do wojny z globalnym islamskim terrorem niewiele dała, a zamiar zrobienia z niego policyjnej pałki Zachodu się nie powiódł.
Całość artykułu na stronie dziennika Rzeczpospolita