Dziewięć miesięcy po objęciu władzy przez Camerona skutki zaordynowanych przezeń cięć budżetowych, sięgających blisko 100 miliardów euro, zaczynają być odczuwalne.
Ten brutalny eksperyment fiskalny na skalę niemającą precedensu w żadnej dużej gospodarce świata został entuzjastycznie powitany przez ekonomicznych jastrzębi wszelkiej maści, od Międzynarodowego Funduszu Walutowego po OBWE.
Bunt w Charlbury
Jednak w pubie „The Bell” w Charlbury, na własnym podwórku premiera, w okręgu wyborczym Witney, narasta cicha złość. Czemu? Nad biblioteką publiczną – budynek z żółtego piaskowca typowy dla tutejszych wsi i miasteczek – wisi groźba zamknięcia.
Sześćdziesięciodziewięcioletnia Rosalind Scott, spoglądająca zza okularów, ubrana w czerwony sweter była pracownica opieki społecznej, jest równie zagorzałą przeciwniczką wprowadzonych przez Camerona oszczędności jak studenci, którzy w zeszłym roku urządzili piekło w Londynie, protestując przeciwko obcięciu nakładów na szkolnictwo wyższe.
Newsletter w języku polskim
„Biblioteka jest dla naszej społeczności czymś bardzo ważnym”, mówi Scott. „Kiedy zostanie zamknięta, stracimy miejsce, gdzie ludzie mogą się spotykać”. Kilka dni temu starsza pani zorganizowała publiczny protest, w którym uczestniczyło 200 osób.
Podobne akcje organizowane są w całym kraju, w miarę jak premier wprowadza w życie „plan A” – jak twierdzi, plan B nie istnieje – którego celem jest eliminacja wynoszącego 4,8 procent PKB deficytu finansów publicznych przez najbliższe cztery lata.
Protesty w miasteczkach takich jak Charlbury są złym znakiem dla Camerona, i to nie tylko dlatego, że zapowiadają narastającą falę niezadowolenia z cięć w środkowej Anglii, która jest matecznikiem torysów.
To także bezpośrednie wyzwanie rzucone jego wielkiej idei, jego recepcie na kurczenie się państwa – idei „Wielkiego Społeczeństwa” (Big Society).
Ochotnicy wystąp
Cameron od kilku lat próbuje przekonać Brytyjczyków do wizji społeczeństwa opartej na metaforze XVIII-wiecznego irlandzkiego filozofa Edmunda Burke’a o „małych plutonach” („Kochać małe plutony, do których należymy w społeczeństwie, to pierwsza zasada – zaczątek, by tak rzec – patriotyzmu”).
Wedle tej wizji grupy ochotników, aktywiści społeczni w stylu Baracka Obamy, organizacje pozarządowe i wszelkiego rodzaju stowarzyszenia wejdą na miejsce opuszczone przez państwo, przejmując odpowiedzialność za wszystko – od bibliotek przez leśnictwo po publiczne toalety.
Premier Cameron zdaje sobie jednak sprawę, że idea nie chwyciła. Próbował uczynić hasło „Wielkiego Społeczeństwa” głównym motywem zeszłorocznej kampanii wyborczej, ale po sondażach pokazujących zupełny brak entuzjazmu ze strony wyborców zmienił zdanie.
Nawet niektórzy z posłów Partii Konserwatywnej krytykują całą tę filozofię. „Idea Wielkiego Społeczeństwa wywołuje bardzo cyniczne reakcje – ludzie postrzegają ją jako kamuflaż dla cięć”, mówi jeden z nich.
„Próbujemy tchnąć w nią życie, ale pacjent ani drgnie”. Sceptycyzm obecny jest też w samej administracji. Urzędnicy ochrzcili koncepcję premiera skrótem „BS” – oznaczającym „Big Society”, ale zarazem będącym popularnym eufemizmem dla „bullshit” (brednia).
Społeczeństwo jest obrażone
„Idea Wielkiego Społeczeństwa jest po prostu obraźliwa”, mówi Barbara Allison, emerytowana księgowa, która twierdzi, że w Charlbury już teraz działają łącznie 54 organizacje pozarządowe prowadzące działania na rzecz lokalnej społeczności, ot choćby takie, które wydają darmowe posiłki.
„Już dzisiaj poświęcamy naprawdę wiele czasu na działalność społeczną i wolontariat. Ja na przykład pracuję dla miejskiego muzeum. Czyżby to było za mało? Czy David Cameron sam zostanie wolontariuszem?”
W sytuacji, w której dochody gospodarstw domowych znalazły się pod największą presją od czasu wielkiego kryzysu lat 20. minionego wieku, niektórzy uważają, że Brytyjczycy bardziej myślą dzisiaj o związaniu końca z końcem niż o wypełnianiu luki pozostawionej przez wycofujące się państwo.
Wiara brytyjskiego premiera w koncepcję „Wielkiego Społeczeństwa” zostanie poddana największej próbie w nadchodzących miesiącach, kiedy skutki programu oszczędnościowego zaczną być w pełni odczuwalne.
Starcie ze studentami pod koniec zeszłego roku wywołane perspektywą trzykrotnej podwyżki opłat za studia to był jedynie początek; druga fala protestów rozpocznie się, kiedy samorządy zaczną obcinać wydatki na zadania, bez których wielu nie potrafi się obyć.
Rada miejska Liverpoolu wycofała się ostatnio z programu pilotażowego, twierdząc, że nie widzi możliwości jego sukcesu przy jednoczesnym zmniejszeniu dotacji dla lokalnych organizacji pozarządowych łącznie o 120 milionów euro.
Szefowie NGOsów, lokalni liderzy i działacze związkowi ustawili się w kolejce, by powiedzieć premierowi, że ograniczenie wydatków na samorządy zabije ideę „Wielkiego Społeczeństwa” na samym starcie.
Nowe cięcia na horyzoncie
Niezadowolenie społeczne narasta wraz z tym, jak samorządy tną kolejne wydatki. Urząd miejski w Manchesterze postanowił w zeszłym tygodniu zamknąć wszystkie, oprócz jednej, publiczne toalety w mieście.
Według mało do niedawna znanej organizacji branżowej British Toilet Association liczba przybytków tego rodzaju zamkniętych ostatnio w całym kraju sięga już tysiąca.
Miasto zamknie również trzy ośrodki rekreacyjne, dwa baseny i pięć bibliotek. Działalność klubów młodzieżowych zostanie przekazana „partnerom zewnętrznym” i może im grozić zamknięcie.
W obliczu zarzutów, że „Wielkie Społeczeństwo” nie może się powieść bez efektywnego wsparcia dla sektora publicznego (dotacje dla samorządów mają spaść o 27 procent do 2014 r.) premier Cameron będzie miał kolejną szansę wskrzeszenia swojego flagowego pomysłu w przyszłym tygodniu.
Potrzebuje „narracji”, która dowiodłaby, że jego gabinet troszczy się o ludzi. Cameron będzie więc twierdził, że ideę „Wielkiego Społeczeństwa” większość zwykłych Brytyjczyków ma we krwi i że samopomoc i filantropia to część tradycyjnej filozofii torysów. Przekonać opinię publiczną będzie mu jednak ciężko.
Premier w defensywie
Na razie konserwatywny premier jest w defensywie, zwłaszcza w kwestii sprzedaży lasów państwowych. Propozycji, by część z nich przekazać samorządom, a część sprzedać, sprzeciwia się koalicja złożona m.in. z ludzi Kościoła, aktorów i parlamentarzystów, a także duża część klasy średniej.
Liz Searle, emerytowana pracownica biurowa, jest ucieleśnieniem wizji „Wielkiego Społeczeństwa” w działaniu: jest sekretarzem Stowarzyszenia Przyjaciół Chopwell Wood, organizacji społecznej zarządzającej 360 hektarami lasu niedaleko Gateshead w północno-wschodniej Anglii.
Mimo pogłosek, że rząd może jednak zmienić zdanie, Searle spodziewa się, że w proteście przeciwko planowanej prywatyzacji w najbliższą niedzielę weźmie udział nawet 1000 osób.
Powtarzając argumentację, jaką słychać w całym kraju, będą oni twierdzić, że „Wielkie Społeczeństwo” może się udać tylko wtedy, gdy będzie wsparte pieniędzmi z budżetu.
„By robić to, co robimy, potrzebujemy ludzi na pełen etat. Potrzebujemy wsparcia [państwowej] Komisji ds. Leśnictwa”, mówi Searle. „Trudno byśmy ustąpili”.