Aktualności Negocjacje handlowe UE-USA

Omawianie warunków transakcji stulecia

Umowa o wolnym handlu, którą 8 czerwca zaczęto negocjować w Waszyngtonie, może przynieść wielomiliardowe oszczędności i spowodować odchudzenie biurokracji. Jednak brak zaufania po niedawnym skandalu podsłuchowym jest tylko jedną z wielu przeszkód na drodze do jej zawarcia.

Opublikowano w dniu 8 lipca 2013 o 14:47

Waszyngton nie jest miastem, w którym brakuje urzędników. W tym tygodniu będzie ich tam jeszcze więcej. Amerykańska stolica będzie sceną dwustronnych rozmów handlowych pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską, zakrojonych na szeroką skalę negocjacji, których głównym celem jest redukcja barier ograniczających wymianę gospodarczą pomiędzy Europą i USA.

Partnerzy zajmą się przede wszystkim eliminacją ceł importowych, a w drugim rzędzie zmniejszeniem biurokracji, by ułatwić firmom międzynarodową ekspansję.

Sama skala amerykańskiej wymiany handlowej z Europą oznacza, że nawet stosunkowo niewielkie modyfikacje będą miały ogromny wpływ na obie gospodarki. Chociaż Unię czeka kolejny rok stagnacji, a ekonomiści kraczą o rosnącej sile krajów rozwijających się, takich jak Chiny, Indie i Brazylia, wymiana handlowa pomiędzy UE i USA pozostaje największa na świecie.

Dobry powód, by zostać w UE

Gospodarcze superpotęgi sprzedały sobie w trzech pierwszych kwartałach 2012 r. towary warte łącznie blisko pół biliona dolarów. Rozmowy rozpoczynające się dzisiaj w Waszyngtonie – dotyczące traktatu oficjalnie zwanego transatlantyckim partnerstwem na rzecz handlu i inwestycji (TTIP) – doprowadzić mogą do powstania strefy handlu wartej blisko połowę światowego PKB. Jej wejście w życie oznaczałoby potencjalnie 115 miliardów euro rocznie dodatkowych obrotów dla gospodarki unijnej, ponad 90 miliardów euro dla amerykańskiej i blisko 100 miliardów euro dla światowej.

Newsletter w języku polskim

Rozmowy są również jednym z głównym argumentów podawanych dzisiaj na rzecz pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej.

Londyn z Unii oczywiście nie wyszedł, a bez względu na to, czy i kiedy odbędzie się referendum w tej sprawie, będzie musiał pozostać w grze jeszcze przez jakiś czas, jeżeli chce mieć wpływ na rozmowy handlowe. Waszyngton wyraził nadzieję, że dzięki dynamice nadanej przez rozmowy państw grupy G8 uda się osiągnąć dwustronne porozumienie „na jednym baku paliwa”, ale nawet optymiści przyznają, że rozmowy potrwają dobre osiemnaście miesięcy. Inni, jako bardziej realistyczną prognozę, sugerują trzy lata.

Czarne chmury nad negocjacjami

Nad negocjacjami zbierają się jednak czarne chmury. Pomiędzy państwami unijnymi a USA panuje rosnąca nieufność po oskarżeniach, że Waszyngton i Londyn szpiegowały sojuszników w trakcie poprzednich negocjacji.

Rozmowy rozpoczynają się zgodnie z planem, ale towarzyszące im napięcie jest duże. Około 120 delegatów z Unii i USA podzieli się na około dziesięć grup negocjacyjnych. Delegaci – eksperci w swoich dziedzinach – omawiać będą wszelkiego rodzaju kwestie, od treści informacji na opakowaniach produktów kosmetycznych po to, czy ukończenie studiów prawniczych w Londynie będzie automatycznie dawało możliwość pracy w Nowym Jorku.

Czy powinni zacząć od założenia, że wszystkie bariery celne zostają usunięte, a następnie zastanowić się, które powinny być „przywrócone”? Czy też określać stawki celne po kolei dla każdej z branż? Eksperci przyjrzą się również przepisom, by określić, które bariery biurokratyczne da się usunąć szybko, a które wymagać będą dłuższych i trudniejszych negocjacji.

Kosztowne bariery biurokratyczne

Jednym ze stosunkowo prostszych punktów rozmów wydaje się kwestia ceł wwozowych. Cła pomiędzy USA a Unią Europejską są w porównaniu ze standardami światowymi stosunkowo niskie – 5,2 procent w Unii i 3,5 procent w Stanach – lecz sama skala obustronnej wymiany handlowej oznacza, że wszelka obniżka przyniosłaby znaczne oszczędności.

„Wiele brytyjskich firm działa już w Stanach, na naszym największym rynku eksportowym, lecz obniżka ceł przyniosłaby im roczne oszczędności rzędu miliarda funtów”, mówi Danny Lopez, brytyjski konsul generalny w Nowym Jorku, którego głównym zadaniem jest pomaganie brytyjskim firmom we wchodzeniu na rynek amerykański i vice versa.

Stany Zjednoczone utrzymują wyjątkowo wysokie cła na tekstylia, odzież i obuwie z Europy, wynoszące odpowiednio 40, 32 i 56 procent. Istnieją również zaskakujące stawki celne dotyczące produktów niszowych, na przykład ceramiki stołowej dla hoteli i restauracji, gdzie importerzy muszą zapłacić cło w wysokości 28 procent ceny zakupu za samo wwiezienie towaru do USA.

Unia pobiera cło w wysokości 350 procent od importowanych ze Stanów produktów tytoniowych, co ma pokryć koszt leczenia palaczy i odstraszyć niepalących od popadania w ten nałóg. Waszyngton będzie wzywać do obniżki takich stawek, co zapewne nie spodoba się w Europie.

Pod wieloma względami najtrudniejszym punktem negocjacji jest kwestia barier biurokratycznych. Różnice pomiędzy systemami prawno-urzędniczymi obu partnerów kosztują firmy unijne i amerykańskie niezliczone miliardy euro; ich koszt dla gospodarki brytyjskiej ocenia się na ponad 9 miliardów euro rocznie.

Zielona karta dla „aqua”

W przemyśle motoryzacyjnym, na przykład, producenci muszą dwa razy wysyłać nowe modele na niemal identyczne testy bezpieczeństwa.

Firmy kosmetyczne z kolei muszą zamawiać osobne opakowania na produkty na eksport do Stanów, bo amerykański ustawodawca nie akceptuje określenia „aqua” (woda).

Umowa o wolnym handlu wielce ułatwiłaby również pracę za granicą prawnikom, księgowym i przedstawicielom jeszcze innych zawodów, nie ograniczając ich, tak jak dzisiaj, do terytorium, gdzie uzyskali dyplom. To oznaczałoby nie tylko korzyści handlowe, lecz także zupełnie nowe ścieżki kariery i rozwoju osobistego dla milionów ludzi.

Istniejące przepisy mogą się wydawać anachroniczne i w niektórych przypadkach kontrowersyjne z punktu widzenia ochrony środowiska, lecz pod wieloma względami uosabiają one trudności piętrzące się przed negocjatorami. Presja potężnych przemysłowych lobby, często przeciwnych zmianom mogącym oznaczać większą międzynarodową konkurencję, sprawiła, że do dzisiaj utrzymuje się przestarzałe prawo.

Widziane z Polski

Narodziny giganta

Powstanie strefy wolnego handlu między USA a Unią Europejską może na wiele lat zmienić polityczną i gospodarczą geografię świata, pisze Marek Magierowski w Do Rzeczy. Przede wszystkim dlatego, że oznaczać to będzie nie tylko „likwidację barier celnych, lecz także wprowadzenie wspólnych regulacji i standardów w najróżniejszych branżach”. Zdaniem publicysty

TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership) to bez wątpienia najbardziej ambitne przedsięwzięcie od czasu utworzenia Światowej Organizacji Handlu w 1995 r.
Według prognozy przygotowanej przez londyński Centre for Economic Policy Research wprowadzenie strefy wolnego handlu przyniosłoby gigantyczne zyski obu partnerom. Dla UE byłoby to 119 mld rocznie dodatkowych dochodów, dla Stanów – 95 mld. Eksport unijnych towarów za Ocean wzrósłby o 28 proc. Projekt ma też „ogromne znaczenie polityczne” i może wzmocnić słabnącą ostatnio pozycję Ameryki i Europy na świecie.

Tags

Are you a news organisation, a business, an association or a foundation? Check out our bespoke editorial and translation services.

Wspieraj niezależne dziennikarstwo europejskie

Europejska demokracja potrzebuje niezależnych mediów. Voxeurop potrzebuje ciebie. Dołącz do naszej społeczności!

Na ten sam temat